ďťż

Kolejne opowiadanko Bezimienny (jeszcze ) chłopak ma dziwny sen - śni mu się cmentarz. Ten koszmar rozpętał w jego życiu piekło, zmuszając go do ciągłej walki i pokonywania własnych lęków i słabości. Tytuł pochodzi z angielskiego, co oznacza "zakazany". Ten cmentarz był schowany gdzieś głęboko w jego umyśle, a on zjadł ten zakazany owoc, nie przypuszczając co go może czekać.

PROLOG

„Czy jesteś pewien,
że chcesz otworzyć bramę
prowadzącą ku ciemności?”

Czy jest tu jakiś człowiek, który lubi koszmary? Chodzenie nocą po cmentarzach, po lasach bez latarki – ach, ten tajemniczy klimat śmierci i grozy! Czasami mam wrażenie, że ponure miejsca po zmroku zakrzywiają czasoprzestrzeń.
Bardzo często wydaje mi się, że zgubiłem się w rzeczywistości. Budzę się ze stanu uśpienia, aby zacząć pytać wszystkich na około – „gdzie ja jestem i co tutaj robię?”. Jedna taka sytuacja wywarła ogromny wpływ na moje życie - wywróciła je do góry nogami, zostawiając mnie samotnego. Musiałem zmierzyć się z przeciwnościami losu bez żadnego wsparcia i jak widać, dałem radę.
Szedłem przez ciemny, zamglony las. Księżyc świecił na niebie, tocząc zażarty bój z chmurami. Gwiazdy świeciły jasnym światłem, a zwłaszcza ta jedna – Gwiazda Polarna. Spojrzałem na zegarek: północ. Co o północy robiłem w ponurym, mrocznym lesie – nie wiedziałem. Nie mogłem jednak się wycofać, bo jakaś niezrozumiała, niedająca się pokonać siła pchała mnie do przodu, kazała iść i iść. Nagle, drzewa zniknęły, a ja znalazłem się na polanie. Tylko ja, fale zbóż sięgające mi do pasa i błyskawice rozjaśniające niebo gdzieś daleko.
Zamknąłem na chwilę oczy, po czym ujrzałem kamienną ścieżkę wśród zbóż, prowadzącą do lasu, który także przed chwilą się pojawił. To dziwne uczucia, ta dziwna siła znów zmusiła mnie do pójścia naprzód. Przedzierałem się przez zapomnianą puszczę, przewracając się o przewalone pnie drzew. Róże raniły mnie swoimi kolcami, a pokrzywy parzyły moje ciało. W końcu uciekłem im, stając przed wejściem na cmentarza. Takie miejsce w lesie? Moje pierwsze skojarzenia to horrory albo świątynia, w której pradawny lud odprawiał modły, mające na celu wskrzeszenie zmarłych. Jednak główna brama stała zamknięta, a wszelkie sposoby jej otworzenia zakończyły się klęską. Pomimo tego musiałem się tam dostać, ponieważ wewnętrzna siła mówiła mi, że to, czego szukam, jest właśnie wśród nagrobków. Chodziłem wokół całego ogrodzenia, które tworzyły wielkie, metalowe pręty, zakończone ostrym grotem. Pomyślałem sobie, że to koniec wędrówki o północy, gdy nagle coś się stało...
Wiatr nabrał siły i strącił mi czapkę z głowy. Liście szeleściły złowrogo, a drzewa powyginały się w różne strony. Ich gałęzie dotykały ziemi, niektóre pękały z hukiem. Niespodziewanie zauważyłem wielką, szybko poruszającą się po niebie chmurę, która po chwili okazała się wielkim skupiskiem brązowych sów. Wylądowały wokół cmentarzu - siadały na najbliższych gałęziach, nagrobkach, dachach grobowców, a nawet pałętały mi się pod nogami, cały czas obserwując mnie uważnie. Zakręciło mi się w głowie i upadłem. Wciąż czułem na sobie ten ich wzrok – duże, żółte ślepia śledziły uważnie każdy mój ruch. Jednak coś było nie tak. Te sowy spoglądały raz na mnie, raz na bramę. Huczały głośno, machały skrzydłami – wydawało mi się, że chcą, abym zwrócił na coś uwagę. Tym czymś był wielki kwadrat, łączący obie części w całość, ze wgłębieniem o znajomym kształcie. Wyjąłem z kieszeni bluzy medalion „Krucze oko”, przekazywany w mojej rodzinie z pokolenia na pokolenie od XII wieku. Znalezione w Walii, przywiezione do Aberdeen. Ktoś sobie ubzdurał, że ta błyskotka ma przynosić szczęście, dobrobyt i odpędzać złowrogie siły. Mnie przyniosła pecha, biedę i wiele innych złych rzeczy, a na temat złowrogich sił wolę się nie wypowiadać.
Medalion miał dosyć dziwną oprawę. Złota ośmioramienna gwiazda miała w środku dwa srebrne poziomo leżące półksiężyce, których ostre czubki stykały się ze sobą tworząc przestrzeń, którą wypełniał okrągły, oszlifowany ciemnofioletowy kryształ. W słoneczne dni często patrzyłem na ten kryształ, widząc rycerzy pędzących na koniach, których spychano z rumaków i zabijano. Widziałem chłopów zabijanych z rozkazu króla i smoka zionącego ogniem. Ot, zwykły, dziecięcy świat fantazji pełen silnych herosów i przeróżnych dziwactw.
Trzymałem błyskotkę w dłoni, powoli wyciągając łańcuszek. Ręce zaczęły mi drżeć, a serce przyśpieszyło. Włożyłem rodzinną pamiątkę w zagłębienie bramy. Usłyszałem kliknięcie, a następnie głośny śmiech. Upiorny rechot Pennywise’a, który kusił balonikami pływającymi w powietrzu. Niespodziewanie wszystko się zmieniło. Niebo zaszło ciemnymi burzowymi chmurami – rozpętała się burza. Mnóstwo dużych kropel deszczu uderzało o nagrobki, tworząc hałas, wśród którego dało się usłyszeć tajemnicze szepty. Może to liście? Może chciały uciec przed piorunami, które uderzały w drzewa? Jasne płomienie oślepiały mnie, ale co dziwne, ogień nie był ciepły. Ba, emanowało od niego zimno. Czerwony chłód zapalił bramę, która otworzyła się ze zgrzytem. Właśnie wtedy szeleszczące, suche, jesienne liście uciekły poza cmentarz. Obróciłem się, aby zobaczyć jak znikają w mroku, gdy do ucha wrzasnął mi kruk. Wszystkie brązowe sowy pozamieniały się w te czarne jak smoła ptaszyska. Ich „śpiew” doprowadzał mnie do szału.
Wślizgnąłem się na teren cmentarza jak złodziej wchodzący do cudzego mieszkania. Manewrowałem między nagrobkami, szukając tego „czegoś”. Wewnętrzna siła mówiła, że TO jest właśnie tam. A może po prostu szukałem drogi wyjścia z tego koszmaru? Możliwe, jednak zamiast tego znalazłem ślepą uliczkę. Uwięziony wśród trumien pełnych ciał myślałem tylko o tym, aby uciec jak najdalej, lecz - o zgrozo - brama znikła. Zamiast niej pojawiła się ogromna rzeźba: marmurowa kostucha ze swoją kosą. Usłyszałem pęknięcie – marmur z kosy opadł i ujrzałem błyszczące ostrze. Coś znowu pękło – kaptur Śmierci był cały czarny, a z pod niego świeciły dwa czerwone ślepia. Po chwili kolejny raz marmur odpadł, ale nie chciałem wiedzieć, co ukazał – zacząłem biec starając się uciec bestii. Byłem już daleko od niej, gdy wpadłem na betonową ścianę grobowca. Jedyne co pamiętam to gargulec wiszący nade mną, a następnie cały świat zniknął w ciemnościach.
Obudziłem się w swoim pokoju. Ciepły pot spływał mi po karku, a serce biło niezwykle szybko. Błyskało się i padał deszcz - zawsze miałem koszmary w taką noc jak ta. Gałęzie uderzały delikatnie o okno, a cienie liści i kropel deszczu tańczyły na beżowych ścianach. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że otworzyłem puszkę Pandory…
_________________



ytuł pochodzi z angielskiego, co oznacza "zakazany"
Czemu nie nazwałeś opowiadania po polsku?
Ponieważ mam tendencję do nazywania wszystkiego po angielsku - nazwy miast, miejsca akcji, imiona postaci.
To nazywaj je po Rusku. Fajniej brzmi. Pora zakończyć modę na imperialistyczny kapitalizm xD

Ale tak na serio to nazywaj swe utwory jak chcesz... są przecież Twoje ;]



Ponieważ mam tendencję do nazywania wszystkiego po angielsku - nazwy miast, miejsca akcji, imiona postaci.
Widzisz, gdybym ja zaczął pisać opowiadania, w których wszystkie nazwy własne były by np. w suahili pewnie wywołałoby to zdziwianie/oburzenie. Angielski tak potwornie spowszechniał, że nie ma nic dziwnego gdy Polak piszący opowiadanie po polsku nadaje mu angielski tytuł.

Nie bierz tego osobiście, ale zauważyłem taką tendencję, że osoby, które jakimś językiem nie władają zbyt biegle to bardzo często stosują z niego zapożyczenia, spolszczone zwroty itp.

Nie wiem czy to jakieś przeświadczenie, że polski brzmi głupio czy jak, ale dużo ludzi boi się stosować własnego języka. Czy to wynika z jakichś kompleksów bycia Polakiem? Jeżeli ktoś ma obraz Polski jako kraju złodziei i pijaków - nie dziwię mu się. Ale nie zapominajcie też, że Polska to także kraj o wspaniałej historii pełnej wybitnych postaci, do których - prawdę mówiąc - wasza ukochana Ameryka nie może się nawet porównywać.

edit:
Nie chcę tutaj mówić, że Polska jest najlepsza i najciekawsza i wszystko inne się nie liczy - podobny klimat miały książki z PRLu. Nie mam też nic przeciwko, by akcję opowiadania umieścić w Stanach. Ale kiedy to przestaje być wyjątkiem, jakaś odskocznią a staje się normą, czymś oczywistym wśród młodych pisarzy (a nawet tych starszych) to przestaje to być fajne a staje się po prostu żenujące.
Ale Inq - kto mówił, że lubię Amerykę? Są przecie trzy odmiany Angielskiego
Hm. Angielski jak już wspomniał Inq


potwornie spowszechniał

Za to choćby łacina bardzo ładnie brzmi

A jeżeli chodzi o samo opowiadanie.
Bardzo intrygujący wstęp. Cała sceneria i wydarzenia faktycznie tworzą groteskowy koszmar. Szkoda tylko, że tak szybko zakończył się pobudką. Jednakże sądząc po tym co napisałeś...

Ten koszmar rozpętał w jego życiu piekło, zmuszając go do ciągłej walki i pokonywania własnych lęków i słabości.
...mroczny klimat ma się utrzymać aż do epilogu, prawda?
Dobra robota Oby tak dalej.

Ale Inq - kto mówił, że lubię Amerykę? Są przecie trzy odmiany Angielskiego
No, brytyjski, australijski i amerykański. Ale to cię nie ratuje xd
Owszem, nie ratuję Lubię angielski i już Polski jest fajny, owszem, ale przywykłem do pisania angielskich nazw Nawet dziwnie to dla mnie brzmi kiedy jest Alicja a nie Alice
A Alicja to akurat piękne imię i ładniej brzmi po polsku, bez porównania ładniej.
Zależy jak dla kogo
Zaczyna się ciekawie, acz wpleć dialogi tam
Ale to prolog jest! Chociaż postaram się wyjątkowo (:P) w tym jednym opowiadaniu wpleść więcej dialogów.



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  Forbidden
WoM2 - Wszystko o Metin2