|
Pusty Żołądek - Opowiadanie
WoM2 - Wszystko o Metin2 |
Zapraszam was do przeczytania mojego opowiadania, tym razem nie związanego zupełnie z BioShockiem. Nosi ono tytuł "Pusty Żołądek" Liczę na konstruktywną krytykę.
Prawa autorskie obowiązują, nie wyrażam zgody na kopiowanie czy udostępnianie gdzie indziej tej pracy.
Autor: Creep Beta: Chochlica1 Pusty Żołądek
W ciszy rozbrzmiewał odgłos pracującego komputera, lekki stukot klawiszy niósł się po pokoju. Było to dosyć duże, przestronne pomieszczenie, poozdabiane wieloma plakatami zespołów metalowych. Na podłodze panował niesamowity bałagan, walały się tam puszki po coli, puste kartony po pizzy. W rogu pokoju leżał futerał od gitary, obok niej stał piecyk. Miles przetarł oczy i spojrzał na zegarek. Dochodziła druga w nocy. Ziewnął potężnie i wolnym krokiem ruszył w stronę łazienki. Co prawda ,napisał tylko połowę eseju na angielski, ale cóż, dokończy go jutro i przyniesie po terminie. Miles odkręcił kran i kilkoma energicznymi chluśnięciami odświeżył sobie twarz. Spojrzał w lustro. Spoglądał na niego dosyć wysoki, czarnowłosy chłopak z przekrwionymi niebieskimi oczyma. Przejechał sobie ręką po nieogolonej twarzy i stwierdził, że jutro będzie musiał doprowadzić się do porządku. Nie dziś. Już za późno, a to jego druga zarwana noc. Wczoraj był przecież na imprezie u Stacy, działo się dużo, no i wrócił na mega kacu. Czas odespać, jeśli odespaniem można nazwać pięciogodzinny sen. Dobre i to. Miles dokończył nocną toaletę, rozebrał się i w bieliźnie wskoczył do łóżka. Zasnął od razu. Znajdował się sam w ciemności. Nie, to nie była ciemność, miał zamknięte oczy. Nie mógł ich otworzyć. Poruszał się lekko, otoczony jakimiś płynami. Zastanawiał się, gdzie jest. Nagle zrozumiał. Był płodem drzemiącym w łonie matki. Zaczął rosnąć, otworzył oczy. Oglądał swoje ciało, rozwijające się bardzo szybko. Poczuł ból przeszywający jego grubiejące ręce. Bał się. Widział paznokcie zmieniające się w pazury, czuł, jak deformuje mu się twarz. Nie mógł tego dłużej wytrzymać. W chwili, kiedy owy ból osiągnął apogeum, nagle wszystko ustało i Miles zaczął oglądać całą rozgrywającą się scenę z zewnątrz, oczyma zawieszonymi w nicości. Widział noworodka… A raczej coś, co było noworodkiem, ale teraz przypominało prześmiewczą karykaturę istnienia ludzkiego. Niespodziewanie zrobiło się za mało miejsca, kotłujące się już teraz ciałko pochłonęło całą dostępną przestrzeń i Milesa również. Stał się znowu tym czymś, ale teraz oprócz bólu poczuł również dojmującą nienawiść. Pragnął wyrwać się z tego naturalnie sztucznego więzienia, na które był skazany od początku. Zaczął uderzać ręką i pazurami w łożysko, przebił je i następnie począł rozrywać ścianki macicy. Przebił się na wylot, na dłoni poczuł… wiatr? Nie zastanawiał się nad tym. Wystarczyło mu to przelotne wrażenie. Emocje rozsadzały mu głowę, pragnął tylko wolności. Zaczął przebijać się drugą ręką, nie zważając na opętańcze krzyki kobiety, która przecież świadomie nosiła go w swoim łonie i której przyszła pociecha mordowała ją teraz, na jej oczach, od środka. W końcu mógł się wydostać, zaczął więc wychodzić na zewnątrz. Osiągnął swój cel. Stanął niepewnie na nogach i jednym ruchem odciął pępowinę, pępowinę moralności, która utrzymywała go w ryzach. Głowę znów rozsadził mu ból i Miles ponownie zawisł w nicości… Byli – on i owa kreatura – w małej kaplicy. Coś właśnie wygramoliło się z ciała martwej, nagiej kobiety, leżącej w trumnie i czekającej na ostatnie pożegnanie, otoczonej wieńcami z czarnych róż. Temu, pożal się Boże, pogrzebowi przyglądała się niema gipsowa widownia, ludzie zastygli w dziwnych pozach i patrzący chłodnym, pustym wzrokiem na zmarłą. Nagle wszystko stanęło w ogniu, figury zerwały się ze swoich miejsc i zaczęły się miotać, płonąc żywcem. Miles czuł odór palących się ciał; cała kaplica zamieniła się w popiół i rozsypała, a w nicości pozostała tylko owa kreatura i on sam. Po chwili Miles zauważył, że z tego czegoś opadają płaty skóry, ukazując złowrogą postać kryjącą się pod nimi. Był to stary mężczyzna, o twarzy pomarszczonej niczym płótno, z tłustymi siwymi włosami okalającymi łysinę. Mimo tego, że Miles był niewidoczny, starzec wpatrywał się w niego pożądliwie swoimi pożółkłymi oczyma pełnymi obłędu. Rozchylił lekko wargi, ukazując w miarę proste, ale brudne, zzieleniałe zęby. Odezwał się niskim, charczącym głosem i Milesowi wydawało się, że on nie mówi, lecz się dławi. Nagle jego bełkot ustał i odezwał się bardzo wyraźnie, głośno: - Od dziś to ja będę twoim koszmarem, Miles. Obudził się nagle przerażony, zlany potem. Całe ciało miał sparaliżowane, nie mógł się poruszyć. Czuł, jak krew pulsuje mu w głowie. Po chwili wszystko zaczęło przemijać, uspokajał się. Uświadomił sobie, że to przecież tylko sen, wytwór jego przemęczonej i chorej wyobraźni, projekcja jego lęków i zmartwień. Zerknął na zegarek, dochodziła 5:30. Miał jeszcze dwie godziny, które mógłby poświęcić na dalszy odpoczynek, ale coś powstrzymało go przed zamknięciem oczu. Nie chciał znowu wpaść w wir marzeń sennych, tyle wrażeń starczy mu na dzisiaj. Zszedł na dół po cichu, żeby nie obudzić rodziców, i zrobił sobie mocną, czarną kawę. Pił powoli, rozkoszując się jej smakiem. „O tak, tego mi było trzeba” – myślał. Poszedł do łazienki, nalał sobie gorącej wody do wanny i leżał w niej przez bite trzydzieści minut, analizując swój sen. Często miał koszmary, jednak przeważnie dotyczyły one spraw dosyć błahych. Były one mglistymi widmami oglądanych filmów. Nigdy nie obudził się tak przerażony, jak dzisiejszego poranka, nigdy też nie miał tak realistycznego snu. Najgorszy był ten… dziadyga, który pokazał mu się na końcu. Nagle stanęła mu przed oczyma twarz tego starca, wpatrywał się on w Milesa jak w kawałek mięsa. Po chwili zniknęła. Chłopak znowu zaczął się bać, jednak po sekundzie wziął się w garść, wymierzył sobie policzek i powiedział sam do siebie: - Ogarnij się, człowieku. To tylko jakiś pieprzony sen. Wyszedł z wanny i zaczął się golić. Ręce trzęsły mu się niemiłosiernie i w rezultacie zlew pokrył się kropelkami krwi. Miles klął jak szewc, wyzywając od najgorszych maszynkę do golenia, jego sen i połowę rzeczy nawijających mu się pod ręce. W końcu udało mu się osiągnąć cel, a kiedy ujrzał swoją poharataną twarz w lustrze, roześmiał się donośnie. Najlepiej nie wyglądał, no ale cóż zrobić. „A zresztą, wali mnie to” – pomyślał, spakował swój plecak i wyszedł do szkoły. ~*~ Czekał na nią już pięć minut. Spóźniała się. Stał przy moście, na bulwarze, gdzie zwykle spotykał się ze Stacy i razem szli wtedy do szkoły. Zwykle to ona czekała na niego i sowicie opieprzała go za każdą minutę spóźnienia. Dziesięć minut. Piętnaście. „Ja pieprzę, gdzie ona jest”, myślał Miles. Wyciągnął komórkę, wybrał numer dziewczyny i zadzwonił. Odebrała po trzech sygnałach. Usłyszał ciche łkanie. - Cześć, gdzie jesteś? – zapytał. - Ni... Nie czekaj na mnie – odpowiedziała drżącym głosem. – Nie przyjdę dziś do szkoły. - Coś się stało? - Moja koleżanka… umarła… Miała jakieś powikłania przy ciąży – rozpłakała się. – Jej dziecko również nie żyje. - To… To straszne – powiedział Miles, zszokowany wiadomością. – Przykro mi… wpadnę do ciebie po szkole, słonko. Trzymaj się mocno! - Pa. Zamknął komórkę i ruszył, otępiały, przed siebie w kierunku szkoły. Nie mógł uwierzyć, że kogoś mogła dotknąć taka tragedia, umrzeć w tak młodym wieku, razem ze swoją pociechą. „Życie wcale nie jest takie fajne, to pasmo cierpień i niepowodzeń” – zastanawiał się. Z takim ponurym nastrojem doszedł do szkoły. Zauważył swojego najlepszego kumpla, Briana, podszedł do niego i przywitał się, a ten, widząc jego minę, zapytał: - A ty co taki jakiś ochujały dziś, co? – Strzelił balonem z gumy i mówił dalej: – No wygadaj się, brachu, nie możesz być takim oklapłym kutasikiem. - Eh, miałem zjebany sen, stary… - powiedział Miles i zaczął mu relacjonować dzisiejszą noc. - Oż ty w dupsko, chłopie, masz nieźle nasrane w tym baniaku… Tylko schizolowi przyśniłoby się takie coś – zaśmiał się Brian, klepiąc Milesa w plecy. – Coś jeszcze? - Dzwoniłem dziś do Stacy, jej koleżanka zmarła przez ciążę, czaisz? Ja pieprzę, jaki kijowy dzień. Brian natychmiast spoważniał, bąknął coś niewyraźnie, a po chwili zadzwonił dzwonek rozpoczynający zajęcia. Ruszyli razem do klasy, próbując swobodnie rozmawiać, jednak Miles był bardzo spięty i z lekka zdołowany. Mijały godziny, nudził się niemiłosiernie. Dotrwał do ostatniej lekcji. Nagle zaczęła go boleć głowa, czoło pulsowało mu mocno. Zrobił się cały mokry i zebrało mu się na wymioty. Zaczął ciężko oddychać, oczy go piekły. Nie pytając się profesora, wybiegł z klasy i popędził w stronę łazienek. Wpadł szybko do kabiny, zgiął się w pół i zwymiotował wszystkim – krwią, treścią żołądka. Klęczał chwilę, opierając się o deskę klozetową. Wydawało mu się, że czuje na plecach gorący oddech, jednak nie odwrócił się. Nie miał sił. Trwał tak przez dziesięć minut, aż w końcu przemógł się i wstał. Podszedł do umywalki, ochłodził się wodą i spojrzał w lustro. Wyglądał niczym trup, jakaś groteskowa postać z taniego horroru B. Na bladej, jakby obsypanej mąką twarzy lśniły czerwienią kropelki krwi z zacięć, które najwyraźniej otworzyły się. Miał błędne spojrzenie. „Pierdolę to, idę do domu” – zdecydował. Napisał tylko Brianowi SMS, żeby podrzucił mu plecak do chaty. Literki skakały mu przed oczyma, ból nadal rozsadzał mu czaszkę. Wysłał wiadomość i wyszedł. ~*~ W domu nie było nikogo. Miles szybko wpadł do swojego pokoju, zrzucił bluzę i spodnie i rzucił się na łóżko. Potrzebował tylko jednego – snu. Usnął prawie od razu. Przed sobą widział tylko odłamki szkła, w uszach dzwonił mu trzask pękającej szyby. Stracił nagle kontakt z podłożem, przewalił się na twarz i ujrzał pod sobą ulicę. Leciał szybko, nieuchronnie zbliżając się do podłoża. Jego ciało z trzaskiem uderzyło o beton, czaszka rozprysła się na wszystkie strony, gałki oczne niczym świeże jagody rozpękły się. Kręgosłup miał złamany, jego wszystkie członki powykrzywiane były pod dziwnymi kątami. Miles czuł wszystko. Gdyby mógł, ryczałby z bólu. Wszystko ustało, a on stał się unoszącym bytem w nicości, oglądając jedynie swoje zwłoki leżące w ciemności, z których wylewała się krew. Po momencie zaczęły się poruszać i zmieniać. Widział, jak jego ciało podnosi się i zaczyna na niego patrzeć. Przeszły go ciarki, znał to spojrzenie. Z przerażeniem oglądał, jak jego ręce zaczynają rozrywać mu twarz, która powoli zmieniała się w inną. Po chwili przed Milesem stał ten sam stary mężczyzna, który śnił się mu się wczoraj. Starzec wyszczerzył się w okropnym uśmiechu i powiedział: - Chodź do mnie… Nasycę się tobą i twoim ciałem. Chcesz przecież tego. Po co masz dalej żyć, no po co, odpowiedz? Myślisz, że masz rodzinę, wydaje ci się, że dziewczyna cię kocha i ciebie pragnie. Mylisz się… - Spierdalaj! Nic ode mnie nie dostaniesz – wrzasnął Miles. - Oj, nie będzie po dobroci? Będzie cię to bolało… Bardzo bolało… Kawałek po kawałku wezmę cię, napełnię tobą mój pusty żołądek. W końcu jestem twoim koszmarem, Miles. Starzec podniósł swoją prawą dłoń, wsadził ją sobie do ust i zaczął gryźć. Krew zaczęła lecieć potokiem. Jedna ręka, następnie obie nogi, które wpierw wyrwał sobie z tułowia. Łapczywie gryzł, przełykał, dławił się, ale pomimo tego było widać, że ten akt autokanibalizmu się podoba. Miles był wstrząśnięty. Starzec odsłonił swoje zęby całe uwalone w krwi i przemówił: - Co się tak gapisz? To przecież twoje ciało. Wszystko nagle zawirowało, Miles znalazł się w spirali wspomnień; widział siebie jako dziecko, upadające na ziemię, zdzierające sobie kolana, oglądał, jak pierwszy raz idzie do szkoły, jak pierwszy raz ogląda z kumplami „Świerszczyka”… Nagle ujrzał, jak chyli się ku Stacy, jak ich wargi złączają się w pierwszym pocałunku, jak czuje ją całym sobą, jak się w nią wtula. Jednak po chwili wszystko zniknęło. Nicość wypełniła tylko ogromna twarz bezimiennego starca, który szeroko rozchylił usta. Miles poczuł odór wydobywający się z jego gardła, a następnie został rozerwany na kawałki przez siekacze mężczyzny. Był miażdżony jego trzonowcami… Wrzeszczał z bólu, który go obezwładnił… Obudził się. Nie mógł uwierzyć w to, co mu się śniło. Czuł, jak pieką go ręce, a gdy na nie spojrzał, zobaczył, że są czerwone od krwi. Nie wiedział, co się dzieje. Czy to wszystko prawda? Był cały roztrzęsiony. Wstał szybko i zaczął szukać bandaży. Musiał się spotkać ze Stacy, musiał się jej wygadać. Ciągle miał w pamięci twarz demonicznego starca. Panicznie się bał. Zaczął szybko owijać przedramiona bandażami, zarzucił na siebie bluzę, na nogi wciągnął spodnie, założył trampki, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Zamarł na chwilę i podszedł do wizjera. Wstrzymał oddech i spojrzał… Za drzwiami stała mama, toteż Miles, oddychając głęboko i czując ulgę, otworzył jej drzwi. Matka weszła do domu, przywitała się z synem i widząc jego dziwny, wyraz twarzy spytała: - Miles, czy coś się… - Nie – przerwał jej chłopak. – Wszystko w porządku, lecę teraz do Stacy, bo mieliśmy się spotkać, pa. - Miles! Poczekaj – krzyknęła mama, ale chłopak szybko wypadł przez drzwi i popędził na tramwaj. ~*~ W tramwaju trzęsło. Siedział sam w wagonie, opierając jedną nogę na siedzeniu przed nim, i spoglądał niewidzącym wzrokiem przez okno. W umyśle rozpamiętywał swoje dwa ostatnie sny, przypominał sobie wykrzywioną twarz starca… „Czy ja jestem opętany?” – zastanawiał się i po chwili namysłu sięgnął ku szyi do poświęconego srebrnego medalika. Dotknął go. Nie poczuł nic. Nieco uspokojony, rozmyślał dalej: „No, opętany raczej nie jestem… W sumie, to czym się przejmuję? Przecież równie dobrze te wszystkie sny mogą być tylko wytworami wyobraźni… Ale to jest takie… prawdziwe, jakby ten starzec żył we mnie… Ja już dłużej nie wytrzymam”. Pojazd leniwie wjechał na przystanek. Miles wysiadł i natychmiast oblepiło go ciężkie, gorące powietrze. Był piękny, słoneczny dzień, maj chylił się już ku czerwcowi i wakacjom. Chłopak szybkim, energicznym krokiem szedł w kierunku domu Stacy. W końcu stanął przed jednorodzinnym domkiem, zadzwonił do drzwi i czekał. Po chwili otworzyły się, w wejściu stanęła Stacy. Czas się zatrzymał. Miles oglądał ją, troszkę niższą niż on, wpatrującą się w niego zielonymi oczyma. Podziwiał jej dosyć długie, opadające na ramiona ciemne włosy. Jej bluzka eksponowała to i owo. Na twarzy widać było ślady łez i resztki makijażu, a mimo to uśmiechała się promiennie. „Boże, jaka ona jest piękna” – pomyślał. Stacy, widząc Milesa, szybko podbiegła do niego i przytuliła go. Następnie spojrzała na niego i powiedziała: - Miles, wyglądasz hmm… nie najlepiej – zaakcentowała. – Znowu się pozacinałeś, ofermo moja. - Jakoś mi się udało – odpowiedział, wchodząc do środka. Zdjął buty i wszedł po schodach do góry. W pokoju dziennym krzątała się matka Stacy, pani Gabrielle. - Dzień dobry – wybąkał Miles. - O, cześć Milesik – oznajmiła i zajęła się swoimi sprawami. Ruszył za Stacy do jej pokoju. Było to małe pomieszczenie, pełne plakatów. Z jednej strony można było dojrzeć gitarę basową na stojaku. Pod oknem stało małe, dosyć wąskie łóżko. Na jednej ze ścian były wymalowane arabskie znaki – Stacy pasjonowała się kulturą arabską. Miles runął na łóżko. Obok niego położyła się dziewczyna. Wpatrywali się w siebie. Odchrząknął i przemówił: - Naprawdę przykro mi z powodu twojej koleżanki… Naprawdę. – Objął ją. - Już ją dosyć opłakałam, starczy mi – odparła lekko drżącym głosem, przylegając do Milesa. – A co się działo u ciebie, hym? - Eh, mam ostatnio straszne sny… Śni mi się starzec… - Szczegółowo opowiadał Stacy o swych koszmarach. – Stacy, ja chyba wariuję. To jest takie realistyczne… - Ale to tylko sny – przerwała mu. – Nie masz się strachać, Misiek. - No nie wiem – odparł, ściągając bluzę. – Jak się obudziłem, to całe ręce miałem mocno poharatane, spójrz. Odwinął lekko bandaże. Spojrzała na nie i skrzywiła się. - Oj… To jest… straszne – zająknęła się. – Powinieneś komuś jeszcze powiedzieć o snach. - Żeby mnie gdzieś zamknęli? Nie dziękuję – rzekł twardo Miles. – Może to głupio zabrzmi, ale, Stacy, ja się boję. - Chodź tu – powiedziała cicho i przyciągnęła go do piersi. Miles, z głową wtuloną w jej biust, czując tylko jej oddech i bicie serca, pomyślał, że chce zostać tak na wieki… Mocno ją przytulił i pocałował ją. Odwzajemniła pieszczotę i trwali tak długo, smakując siebie nawzajem. W pewnym momencie przekręcił się, więc Stacy znalazła się pod nim. Następna godzina minęła w feerii zmysłów. Czuli tylko siebie, nic innego nie istniało… Leżeli, wpatrzeni w siebie, milcząc i rozkoszując się chwilą. Czas płynął powoli, ale i tak za szybko. - Ekhm, przepraszam, że przeszkadzam, ale zrobiłam lasagnę, chodźcie, zjecie. Jedli w milczeniu, słychać było tylko stuk sztućców i pobrzękiwanie szklanek. Po skończonym posiłku Miles podziękował. - Niebo w gę... znaczy się, w ustach, pycha, naprawdę – powiedział do Gabrielle, spoglądając na zegarek. – Łojezu, już dziewiąta, muszę się zbierać. Do widzenia. - Pa, Milesiku – odpowiedziała mama Stacy. Ruszył do holu. Jego druga połowa podążyła za nim. Ubrał się szybko i jeszcze raz pocałował dziewczynę, tym razem na pożegnanie. - Miles, dasz radę… Jak coś, to myśl o mnie – rzekła, wtulając się w niego. Z ogromnym żalem oderwali się od siebie i Miles wyszedł na zewnątrz. Zrobiło się zimniej, toteż żeby się rozgrzać, pobiegł na przystanek. „Ha, idealnie czasowo” – pomyślał, widząc nadjeżdżający tramwaj. Skasował bilet i wygodnie się rozsiadł. Spoglądając jeszcze chwilę w kierunku domu Stacy, przymknął oczy i rozpamiętywał ostatnie godziny. ~*~ - Co tak późno? – spytała się mama. – Nie wypada tak długo siedzieć… - Ten, no, tramwaj się spóźniał, jakaś awaria czy coś – skłamał Miles. – Mamo, jestem zmęczony, wezmę kąpiel i się położę… - No jak chcesz, ale dziś leci przecież serial FOUND w telewizji, ostatni sezon. - E tam, jutro na spokojnie go obejrzę – odparł i wstąpił do łazienki. Gdy wszedł do wanny, poczuł, że niektóre jego troski zniknęły na chwilę. Rozkoszował się kąpielą, choć jak sam pomyślał, wolałby, żeby była z nim teraz Stacy. Tkwił w wannie dobre dobre czterdzieści minut. Wyszedł z niej dopiero wtedy, gdy zaczęły mu grabieć palce. Wyglądał już trochę lepiej. Ruszył do pokoju i położył się na łóżku… Bał się zasnąć, bał się kolejnego snu. Jednak w końcu zmęczenie wzięło nad nim górę i znalazł się w objęciach Morfeusza. Był w nieskazitelnie białym pomieszczeniu. Rozejrzał się i ujrzał Stacy w drugim końcu pokoju. Ruszył w jej kierunku, wręcz biegł. Zderzył się z czymś przezroczystym. Z łoskotem upadł na ziemię. Od Stacy oddzielała go gruba szyba, pochłaniająca wszystkie dźwięki, trzaski i łoskoty. Miles mógł tylko oglądać. Dziewczyna zaczęła się rozbierać, najpierw koszulka, potem spodnie. Została w samej bieliźnie. Jej ręka ruszyła do zapięcia stanika, po czym rozpięła go i zrzuciła. Widok był nieziemski, ale Miles szybko się opamiętał. Kątem oka zobaczył, że obok Stacy pojawiło się łóżko i krzesło. Jego dziewczyna wolnym ruchem zdjęła swoje majtki. Była cała naga i stała przez chwilę nieruchomo. Skupił całą swoją uwagę na jej twarzy. Nie chciał jej tak oglądać, przynajmniej nie tu i nie teraz, a na pewno nie z ukrycia, jak jakiś zboczeniec. Parę razy zerkał tu i ówdzie, ale od razu się szybko opamiętywał. W jej pokoju otworzyły się drzwi i wszedł przez nie Brian, jego najlepszy kumpel. Również niczego na sobie nie miał. Miles domyślał się najgorszego, a jego obawy zaczęły się spełniać. Brian podszedł do Stacy i zaczął ją całować. Ona zaś objęła go i razem runęli na łóżko. Miles uderzał pięściami w szybę, zdarł sobie knykcie do krwi, nic to jednak nie pomogło. Brian i Stacy zaczęli się kochać. Słyszał krzyki dziewczyny i pojękiwania Briana. Chciał zamknąć oczy, lecz nie mógł, tak samo jak nie potrafił się odwrócić czy zatkać uszu. Kochająca się para stawała się jednym. Nagle z łóżka wstał tylko Brian. Stacy nigdzie nie było. Brian począł się zmieniać. Jego długie ręce zmieniły się w pokrwawione kikuty, przyrodzenie zniknęło, twarz się zdeformowała. W Milesa po raz trzeci w ciągu dwudziestu czterech godzin wpatrywał się ten sam pomarszczony starzec… - Głupia… Myślała, że to ty – zadrwił. – Co tu się dziwić, skoro zaślepiłem ją żądzą… Nawet się nie zorientowała, kiedy ją wchłonąłem... - Ty skurwysynu! – krzyknął Miles. – Zapierdolę cię, słyszysz? Jeśli ją tkniesz, to… - To co? – zaśmiał się starzec. – Ale tu mogę ci powiedzieć, że nie mogę jej tknąć. Nie jestem jej koszmarem… Zresztą, nie zależy mi na niej. Pragnę tylko ciebie! Nie chcę mieć dłużej pustego żołądka! Staruch zbliżał się do szyby. Jednym uderzeniem kikuta rozbił ją i ruszył na Milesa. Chłopak był na to przygotowany, więc uskoczył. W końcu miał swoje ciało, nie mógł pozostać bezczynnym obserwatorem. Uniknął ataku starca i sam skontrował, uderzając go łokciem w twarz. Poczuł, jak zęby starca kruszą się pod naporem jego kości. Chciał uderzyć drugi raz, jednak spadł na niego potężny cios. Kikut uderzył go prosto w brzuch, miażdżąc żebra i posyłając Milesa na ziemię. - Ze mną nie wygrasz, słyszysz? - rzucił staruch. – A jutro już napełnię się kawałkiem twojego ciała, zobaczysz. Jestem twoim koszmarem i pozostanę nim na zawsze. Starzec uniósł nogę i jednym kopnięciem zmiażdżył Milesowi kręgosłup. Ból eksplodował, rozrywając go od środka… Zbliżał się nieuchronny koniec. Obudził się. Znowu był spocony, ręce obficie krwawiły, a na dodatek trudno mu się oddychało. Dotknął ręką mostka i poczuł wgłębienie. Nigdy przedtem go nie miał. W tym momencie przestał odczuwać cokolwiek. Wybuchnął jedynie płaczem. Upokarzające dla siedemnastolatka. Płakał długo, jak bóbr… Była dopiero druga w nocy. Wstrząsany łkaniem, zasnął. Nic mu się nie śniło. ~*~ Z domu wyszedł szybko, nie chciał się pokazywać rodzicom w takim stanie. W odróżnieniu od dnia wczorajszego, dziś padał rzęsisty deszcz. Ciężkie krople rozbijały się o jego głowę. Nie przejmując się tym, szedł ciągle w stronę bulwaru. Widział już Stacy czekającą na niego. Od niej oddzielała go tylko ulica. Migało zielone światło, przyspieszył więc kroku i zaczął biec. Skupił na niej wzrok, jednakże usłyszał pisk hamulców. Czas zaczął płynąć wolniej. Oto, zza zasłony deszczu, wyjechał wprost na niego dosyć duży SUV. Miles nie miał szans uskoczyć. Samochód, rozpędzony do prędkości 70 km/h, uderzył w niego i posłał wysoko w powietrze. Usłyszał trzask łamanych kości. Zawisł na chwilę, jakby podtrzymany na lince, i runął na ziemię. Poczuł, jak coś ciężkiego miażdży mu dłoń. Zobaczył koło SUV-a przejeżdżające po jego ręce. Do jego uszu dobiegły krzyki, resztkami sił uniósł głowę i ujrzał Stacy, wpatrującą się w niego z przerażeniem. Wyciągnęła komórkę. Stracił przytomność. Był przywiązany za ręce do sufitu. Starzec krążył wkoło niego. Miles spostrzegł, że odrosły mu już ręce. Kiedy zobaczył, że chłopak się obudził, wybuchnął śmiechem i powiedział: - Mówiłem, że odbiorę część twojego ciała… I udało mi się. – Staruch zaczął wykonywać coś w rodzaju tańca triumfalnego. Po chwili opamiętał się. – No cóż, dzisiaj widzimy się krótko, ale pamiętaj: byłeś, jesteś i będziesz mój. A to ode mnie na dokładkę. Starzec zbliżył się do Milesa i silnie uderzył go pięścią w twarz, łamiąc mu nos i zalewając twarz krwią. - Do zobaczenia wkrótce – rzucił na pożegnanie. ~*~ Miles obudził się. Otworzył oczy i oślepiła go jasność. Leżał na szpitalnym łóżku, otoczony parawanami. Do jego uszu dochodziło pikanie aparatur, czuł też kroplówkę podłączoną pod żyłę. Zza zasłon dobiegła go rozmowa… Jeden głos znajomy, tak, to mama… I chyba lekarz. - Widzi pani, dwóch palców jego lewej dłoni niestety nie mogliśmy uratować, amputowaliśmy. Przepraszamy również, że dopiero teraz mogła go pani zobaczyć, ale cóż… Musieliśmy go nieźle poskładać , lecz udało się. - Dziękuję, dziękuję, panu. Mój jedyny syn, ważne, że żyje. Miles usłyszał szelest zasłon. Matka weszła. - Mamo… co się stało? – zapytał słabym głosem. - Miałeś wypadek, synku… Niestety straciłeś dwa palce. – Zobaczył łzy w jej oczach. – Przespałeś trzy dni w szpitalu… Odpoczywaj teraz, synku, regeneruj siły. Miles miał ochotę powiedzieć wszystko mamie, o jego snach, ale przezwyciężył ją. Nie jest przecież dzieckiem. Zamiast tego spytał: -A tata gdzie? - Ojciec? Jest w trasie, znowu. Muszę już lecieć, trzymaj się, Miles. Jego rodzicielka wyszła, zostawiając go samego. Dopiero teraz odważył się spojrzeć na lewą rękę. Dwa żałosne małe kikuciki lekko drżały, zabandażowane. „A więc dziadyga jednak mi coś zabrał… Kurwa! Kurwa! Kurwa! Dlaczego mnie to spotyka? To jest takie niesprawiedliwe” – rozmyślał gorączkowo. Poczuł senność i poddał się jej natychmiast. Nie miał żadnych marzeń. Pozostał w szpitalu przez dwa tygodnie. Kości zrastały się bardzo szybko. Codziennie odwiedzała go i mama, i Stacy, która przynosiła mu otuchę i książki. Pewnego dnia opowiedział jej o wizji po wypadku. Nie wspomniał natomiast nic o śnie z jej udziałem. - Boże, Miles, musisz iść do jakiegoś, nie wiem, psychologa, bo to już wcale nie jest zabawne. - Daj spokój, nie jestem dzieckiem... – odparł. - Miles, proszę cię… opowiedz o tym komuś… - Stacy złapała go mocno za rękę. - Nie ma takiej potrzeby, naprawdę… To ją bardzo rozzłościło. Zerwała się nagle i wyszła z sali, trzaskając drzwiami. Miles czuł się podle. Ale, była też inna, lepsza strona pobytu w szpitalu – przez cały okres hospitalizacji nie miał żadnych niepokojących snów, był tylko on i Stacy. ~*~ Wypisali go w połowie czerwca, cztery dni przed zakończeniem roku szkolnego. Znowu zaczęło się jego szare, zwyczajne życie. W szkole był już luz, toteż większość czasu spędzał ze Stacy, ewentualnie z Brianem. Nienawidził swojej lewej dłoni. Na szczęście, dla innych nie miała ona znaczenia. Koniec roku szkolnego przyniósł ze sobą dawno wyczekiwane wakacje, a wieczorem szykowała się duża impreza w starej, opuszczonej fabryce. Zamierzał się na nią wybrać, podobnie jak Stacy i Brian. Miles miał nadzieję, że zabawa pozwoli mu oderwać się na chwilę od ponurych rozmyślań. Gdy doszli na miejsce, większość klasy już tam była. Głośna muzyka sączyła się z głośników, trunków było pełno, podobnie jak fajek wodnych. „Bogu dzięki, że nie puszczają techno” – pomyślał Miles. Wziął sobie butelkę piwa, drugą podał Stacy i razem oddali się zabawie. Wirowali w rytmie muzyki, czasem siadali, aby zająć się sobą. Inni ludzie znowu przestali dla nich istnieć. Do chwili. Miles usłyszał, jak ktoś go woła. Obejrzał się i zobaczył Briana, kiwającego na niego. Razem ze Stacy podeszli do niego i usiedli dookoła fajki. - Ej, ludzie, obczajcie to, zajebisty towar, nie ma co – zachichotał Brian, podając ustnik fajki Stacy. Ta jednak odmówiła, toteż skierował się w stronę Milesa. „Raz kozie śmierć” – pomyślał chłopak i zaciągnął się. Dym wypełnił mu płuca. Miles poczuł niezwykłą lekkość. Zaciągnął się drugi raz i powoli zasnął. Dziewczyna spojrzała się z zakłopotaniem na Briana, ale ten rzekł: - Zostaw chłopaka, niech śpi. Znowu był sam. Znajdował się jednak w tym samym miejscu, w którym zasnął. Było zadymione, w oparach mógł dostrzec drżące sylwetki ludzi. Nagle drzwi rozwarły się z hukiem. Do sali wszedł… jego ojciec… Nie... Jego ojciec nie ma takich pustych oczu… Znowu dziadyga… Zaczął się znów zmieniać, w końcu był w swojej normalniej postaci. Miles zauważył, że włosy okalające jego łysinę są troszkę dłuższe. W oczach miał głód. - Dosyć się już naczekałem, twoje dwa paluszki nie starczyły na długo… - Uśmiechnął się obleśnie. – Co tym razem mi odstąpisz, hę, synku? - Wal się! – odparł Miles. - Spójrz – powiedział starzec. Unieśli się w górę, pod nimi znowu zaczęła rozbrzmiewać muzyka i zabawa. Chłopak widział siebie, śpiącego niespokojnie, rzucającego się. Nikt nie zwracał na to uwagi. - Lepiej poszukaj Stacy – rzucił dziadyga. Zobaczył ją. Tańczyła z Brianem, normalny taniec, zupełnie zwyczajny dla przyjaciół, którymi przecież byli. - Ocknij się wreszcie. Nic dla nich nie znaczysz. Jesteś niczym, słyszysz? Dziewczyna, która tańczy sobie, podczas gdy ty śpisz... najlepszy kumpel, który za plecami opowiada o tobie kłamstwa, matka, która nie ma dla ciebie czasu, ojciec wiecznie będący w drodze. Jesteś sam, jesteś marnym prochem, po prostu gównem. Słyszysz mnie? – wywodził się staruch. - Pierdol się – rzekł krótko Miles. – Gadasz same pieprzone rzeczy, same głupoty. - Wiem – zaśmiał się starzec. – Ale byłoby dla ciebie i łatwiej, i lepiej, żebyś w to wierzył. Chłopcze, ja cię zniszczę. Jestem twoim koszmarem. Wiem, czego się boisz. W końcu upoluję cię i upadniesz na samo dno. - Pierdol się – powtórzył Miles. – To ty jesteś niczym, gównem. Oślepił go ból – starzec uderzył go mocno pięścią, zza paska zaś wyciągnął nóż. Chłopak, zataczając się, uskoczył przed ciosem i próbował skontrować, jednak mu się nie udało. Staruch wraził nóż w jego rękę, po czym przeciął ją. Zaczął ją nacinać, kawałek po kawałku. Krew poczęła się lać. Miles zdołał uderzyć go w brzuch, przez co starzec zgiął się lekko. Uniósł pięść, odsłonił się i wtedy ręka mężczyzny przebiła jego tułów i wyrwała serce. Resztką sił spojrzał na starca i wycharczał: - Kim ty, kurwa, jesteś? - Ja? Powinieneś wiedzieć… Ja jestem… Nie, przepraszam, byłem częścią ciebie… Jestem twoimi wszystkimi najobrzydliwszymi słowami, myślami i czynami. Żywię się twoją samotnością, teraz zaczęło mi jej brakować… Kiedy byłeś sam, postępowałeś najplugawiej… Pamiętasz długie godziny oglądania porno, ćpania i chlania? To mi wystarczało. Ale poznałeś ją… Wszystko się nagle urwało. Zgłodniałem. Dlatego teraz… wezmę sobie całego ciebie – zasyczał staruch, ściskając serce Milesa. ~*~ Miles ocknął się powoli… Impreza trwała dalej, ludzie bawili się w najlepsze. On sam leżał pod ścianą, obok po prostu nachlanych nastolatków. Spojrzał na swoje ręce – były pocięte i obficie krwawiły. Bolało go serce. Czuł w sobie tylko pustkę. Podjął decyzję. Podniósł się i wybiegł z hali. Wbiegł do góry po schodach, po czym wszedł do pomieszczenia. Był to strych – doskonale, o to właśnie mu chodziło. Widział rzędy długich belek. Rozejrzał się. W oddali zamajaczył mu kontur krzesła. Podszedł do niego, wziął je i postawił pod belką. I nagle przytłoczył go ciężar podjętej decyzji. Łzy zaczęły obficie spływać po policzkach. Rozstanie się z tym światem jak tchórz, nie mówiąc ani słowa nikomu, nie żegnając się z nikim. Idzie na łatwiznę. Każdy głupi może odebrać sobie życie. Zaczął myśleć o niewykorzystanych szansach, o marzeniach, które nie zostaną spełnione, bo oto on, Miles, zakończy swój żywot, wisząc na belce w starej, opuszczonej fabryce. I to z jakiego powodu? Bo ścigają go jego własne, uronione koszmary, z którymi nie może sobie poradzić. Ale… nie ma innego wyjścia. Znalazł linę. Wspiął się na krzesło, obwiązał belkę sznurem. Zawiązał dosyć porządnie. Pozostało mu już niewiele. Zrobić pętlę. Wsadzić w nią głowę. Zaciągnąć. Był już gotowy. Stał na krześle, czuł, jak lina drapie mu szyję. „Przepraszam was” – pomyślał i odepchnął energicznym ruchem krzesło. Czas zwolnił. Miles widział, jak sznur powoli się napręża. Czekał ,aż siła ciągu złamie mu kręgosłup. Czas przyspieszył. Miles runął na ziemię, lina urwała się z trzaskiem, chłopak z łoskotem rąbnął w podłoże. - A ty gdzie się, kurwa, wybierasz – spytał się go starzec. – Jak zginiesz, to nie będzie dla mnie zabawy. Nie dam ci popełnić samobójstwa, nie martw się. Rozejrzał się. Byli w pokoju Stacy. Starzec plugawił dotykiem jej łóżko. - Ale… trzeba ci wymierzyć karę za to, co chciałeś zrobić – zasyczał i podniósł się. Zanim jednak zdążył podejść, Miles poczuł mocne uderzenie. Otworzył oczy. Pięścią biła go Stacy i wrzeszczała: - Ja… ci… dam… pojebie głupi! – Biła go po każdym słowie. – Nie zostawisz mnie samej. Wzniosła pięść ostatni raz i przywaliła mu. Miles jednak przy każdym ciosie widział starca, jak zatacza się, jak jego twarz deformuje się. Widział kawałek nosa, odpadający... Widział ,jak starzec pluje zębami. Gdy Stacy ostatni raz uderzyła, staruch przewrócił się i rozsypał się w proch. Nagle poczuł się cudownie wolny, jakby odjęto mu ogromny ciężar z barków. Spojrzał na Stacy i wydusił z siebie. - Stacy… Przepraszam, że chciałem cię… cię zostawić… Kocham cię... - Ja ciebie też, głupku – odpowiedziała, obejmując go i całując go w czoło. – A teraz śpij, odpoczywaj, nie martw się niczym… Jestem przy tobie. Miles zasnął. Teraz już się nie bał.
Ja słyszałem lepsze!
Ym, nie ogarnąłem tego... dowcipu (?)
Powiedz chociaż, czy Ci się podobało
Ym, nie ogarnąłem tego... dowcipu (?) http://www.youtube.com/watch?v=1zciEbXqPII
Powiedz chociaż, czy Ci się podobało Nie wiem, nie czytałem.
Przeczytałem kawałek i się pytam: Czy polskie imiona bolą?
Nie, nie bolą. Ale akcja niekoniecznie się musi dziać w Polsce. Powiem Ci, że się czepiasz.
Nie, nie bolą. Ale akcja niekoniecznie się musi dziać w Polsce. Powiem Ci, że się czepiasz. Nie czepiam się, bo jak dotąd czytałem może co 10 fanfiction ma imiona inne niż angielskie.
Żyjemy w Polsce i nie wiem co to za wstyd używać polskich imion i nazw.
Dobre opowiadanie i napisz ile je wymyślałeś ?
Pomysł wpadł mi do głowy w czwartek. W piątek zrobiłem początek, nieco ponad jedną stronę. W sobotę pisałem wszystko jakies 6-7h. W niedziele małe poprawki i dzięki mojej koleżance została zrobiona beta tekstu. I ogólnie niedziela - gotowe wszystko.
A wymyślanie to kwestia już pomysłu.
@ Inq - ja się nie wstydzę, ale akurat te imiona bardziej przypadły mi do gustu.
Opowiadanie bardzo mi się spodobało. Już nie będę wnikał w to czy masz talent, czy wszystko jest zasługą koleżanki ( ), w każdym razie - należy przynajmniej wyrazić uszanowanie
Żeby rozwiać Twe obawy, beta tylko sprawdza błędy :p
Oczywiście nie twierdzę też, że mam talent, pozostawiam to Wam do okreśenia.
Rodzi się Nam na forum Poeta .
Ten Poeta jest tu od dawna...
patrz nie wiedziałem
Nie czepiam się, bo jak dotąd czytałem może co 10 fanfiction ma imiona inne niż angielskie.
Żyjemy w Polsce i nie wiem co to za wstyd używać polskich imion i nazw.
O cholera. A myślałem, że tylko ja jestem zdania, że Polak powinien pisać o Polsce (choć teoretycznie każdy pisze tak, jak mu się podoba). Bo skoro Amerykanie piszą o Ameryce, Polacy też, to kto będzie pisał o Polsce...?
Opowiadanie potem przeczytam i dodam opinie, bo teraz tak sobie u mnie z czasem.
to kto będzie pisał o Polsce...? Dużo Żydów ma sentyment do Polski.
|
|