ďťż

Hmmm to może ja zaczne:

Otworzyłem oczy. Poczułem smród zgnilizny. Nie wiedziałem co się dzieje, ani gdzie jestem. W ciemnościach ledwo dostrzegałem cokolwiek. Byłem bardzo oboloały aż trudno było mi wstać. Rozejrzałem się i z przerażeniem zorientowałem się skąd dobiegał ten okropny zapach który ranił moje nozdrza.

Wpadłem na pomysł aby książka była o jakimś splicerze który jeszcze nie do końca zatracił człowieczeństwo, ale jest już praktycznie po przemianie stąd zanik pamięci.
Co sądzicie?


Sądzę, że to dobry pomysł.

--------------------------------

Zarówno po mojej prawej jak i lewej stronie staly dwie rzeźby. Były to postacie ludzkie, w bardzo wytwornych, ocierających się o groteskę pozach. Nie widziałem dokładnie, ale było to chyba z gipsu...? Tak mi się wydawało.
Spróbowałem poruszyć nogami. Nic. Spojrzałem w dół - były oblane taką samą masą jak ludzie obok (ludzie?). Poczułem, że ciemnieje mi w oczach. Kurwa! Żeby tylko nie stracić przytomności, myśleć trzeźwo, MYŚLEĆ TRZEŹWO! Bo skończę jak ci dwaj.
Ręcę mam wolnę - to plus. Mam usztywnione nogi - to minus. Ale mam wolnę ręce, więc mogę zrobić z tego użytek.
Rozejrzałem się po ziemi szukajac wzrokiem czegoś co było by w zasięgu mojej ręki i dość cięźkie, by rozbić gipsowy pancerz, który tak dobrze osłaniał mnie od pasa w dół. Był młotek! I dłuto.
Teraz spokojnie, tylko spokojnie. Mogę albo nie mieć gipsu albo nie mieć nogi. Co wolisz?
Przyłożyłem dłuto.

Bylem wolny. Schowałem długo do kieszeni - było dość ostre, by wyperswadować każdemu pomysł robienia ze mnie żywej rzeźby. Tak... Fort Frolic...!
Znajdowałem się w jakiejś zalanej piwnicy. Cienie tańczyły na lekko oświetlonych ścianach. Skręciłem w jeden korytarz i zobaczyłem gipsową rzeźbę, siedzącą przy biurku. Przybliżyłem się do niej i spostrzegłem klucz francuski, który trzymała w prawej dłoni, tak jakby chciała napisać tym jakiś list. Dłuto i tępe narzędzie... No cóż... Lepsze to niż nic prawda? Argh! Silny ból głowy. Zatoczyłem koło i upadłem na mokrą posadzkę. Zacząłem widzieć jakieś dziwne obrazy i człowieka. Czułem do niego respekt i chciałem być taki jak on. Tak... Wielki artysta, geniusz i mój autorytet. Następnie usłyszałem melodię. Duma, pycha. Miód dla moich uszu. Delikatna, a zarazem ostra. Tak. Jaki tytuł? Cohen's... Cohen's Master?... Cohen's Piece? Ach, tak! Cohen's Masterpiece! Hymn tego jakże wielkiego artysty. To moja ulubiona melodia... Chyba. Ja w ogóle coś lubiłem?
Po dłuższej chwili ocknąłem się cały spocony. Przeszywający ból zniknął, jak gdyby nigdy nic. Wstałem i przypomniałem sobie coś. Już tutaj byłem. Znajdowałem się w Fort Frolic. Miejscu pełnym sklepów i sztuki. Tak. Tak. Teatr, Rapture Records i Eve's Garden. Odzyskałem fragment moich wspomnień, lecz wciąż to nie dawny ja. Czy w ogóle kiedykolwiek istniało coś przed chwilą obecną? 'Dawny ja' żył może własnym życiem jak powstawało to miasto. Miasto nazywające się... Nazywające się? Hm. Rapture? Chyba tak...
Po schodach wszedłem na górę. Znałem to miejsce.
- To jest... jest... jest... Uhm... Ja wiem, że kiedyś tutaj spędzałem większość mojego czasu, ale jak to miejsce dokładnie się nazywa to nie wiem - szepnąłem sam do siebie. Nikt tego nie słyszał, oprócz figur. Istot niegdyś żywych, zamkniętych w gipsowych powłokach. Zbliżyłem się do biurka. Dotknąłem podręcznego radia, które nagle się włączyło:
- "Welcome to Fort Frolic!" - znajomy głos odezwał się, ale nie byłem w stanie powiedzieć kto to. Prawdę mówiąc nikogo nie poznawałem oprócz tajemniczego autorytetu z zatraconych wspomnień. - Tak, tak, tak, tak, TAK! Wiedziałem, wiedziałem że w końcu ktoś wyjdzie z tej sztucznej skorupy i będzie motylem. Z gąsienicy w małą ćmę, a z ćmy w motyla. W anioła. Jesteś pierwszą taką istotką, jaką miałem okazję ujrzeć od... pięciu miesięcy? Pierwsza żywa istota, tak... Choć dziecko, choć. Zapraszam cię na niesamowity spektakl. Zapraszam cię do Fleet Hall... Śpiesz się jednak! Ja jestem ARTYSTĄ! Artyści nie będą czekać na spóźniającą się publikę, gdyż celem nadrzędnym jest to wspaniałe widowisko... Będę na ciebie czekać, mała ćmo...

________________________________________

Pomyślałem, że to wydarzenia po przybyciu Jack'a do Rapture, ale przed ożywieniem pierwszego Tatuśka. Jakieś od ośmiu i pół roku do dziewięciu lat od przybycia Jack'a na powierzchnię. Pasuje?
Piszę.


Spoiler:

Mam pewne zastrzeżenie, co do odzyskiwania wspomnień przez naszego splicera: mianowicie, pomijając, że trochę za szybko odzyskuje wspomnienia ( lepsze byłyby naprawdę krótsze przebłyski wspomnień), to nie spodobał mi się zwrot
Odzyskałem fragment moich wspomnień, lecz wciąż to nie dawny ja.

Skąd bohater po zaniku pamieci wie że był ktoś taki jak dawny on?

Zbastujcie trochę z tym odzyskiwaniem wspomnień, nie wszystko i nie gwałtownie na raz.

Bardzo podobała mi się natomiast alegoria do wylęgnięcia się motyla - świetna robota.

Sam coś dodam od siebie za niedługo, muszę tylko przemysleć kwestię fabuły.

Edit: @Inq - dobry pomysł o informacji, że ktoś pisze następną część


Tyle znajomych miejsc...! Patrze na wystawy sklepów, obracam w dłoniach przedmioty tak mi bliskie i tak obce zarazem, jakgdybym próbował uchwcić fragmenty snu. Czułem zapach dymu z papierosów, których nigdy nie wypaliłem i smak wina, którego nigdy nie wypiłem.

Nie wiedząc nawet kiedy, doszedłem do sali koncertowej (czy teatru?). Nie było sceny. Pomyślałem sobie, że wygląda to, jakby ją wysadzono. Roześmiałem się. Nie wiem dlaczego.

Coś bardzo bolesnego było w widoku tej sceny - krateru. Miało to w sobie gorycz jakichś niespełnionych oczekiwań, gniewu...? Jakby sama scena chciała odrzucić od siebie nieudolnego hałturnika. Poruszyłem palcami. F A# C# F C#... Da, da, da, da, da....
Ta melodia to.... arcydzieło! Teraz czułem sam moje palce same tańczą jakiś przewrotny taniec, jakby tym szalonym tańcem (śmierci?) chciały oddać hołd temu miastu ludzkich cieni.

Ale cóż to? Ten cień na suficie...?

--------------------------------------

Można by usunąć tego mojego poprzedniego posta?
Edytowałem, ale Creep napisał, a net mi padł to napisałem nowego posta.
I jeszcze jedno - są różne rodzaje utraty pamięci, nie zawsze ma się mózg opróżniony jak dysk po formacie, a jedynie "zablokowany" - tak, że wszystko tam jest, ale nie mogę się przedostać do świadomości.
Inq ma racje. Czasami coś się blokuje a czasami jest format dysku twardego

______________________________________________________________________

Po suficie łaził człowiek w masce karnawałowej. Jego ubranie było podarte i całe we krwi. Zeskoczył na dół i zaczął przeszukiwać zwłoki leżące za kurtyną. Rozrywał trupy na strzępy, za pomocą swoich wielkich haków. Nagle, odwrócił się i podbiegł do mnie. Takiej nienawiści nigdy nie widziałem. Myślałem, że zaraz rozpruje mi brzuch. Nic nie zrobił. Tylko warknął złowrogo i poszedł. Poszedł sobie szukając tego, co zniszczyło to cudowne miasto. ADAM. Wszyscy powariowali i zaczęli atakować się nawzajem dla niewielkich porcji tego chłamu. Byłem jednym z niewielu ludzi... Nie, nie NIE! Ludzi? Jakich ludzi? Znaczna większość to chorzy, popieprzeni szaleńcy. Czasami chciałbym uciec na powierzchnię. Nawet nie pamiętam kiedy widziałem zachód Słońca... Niespodziewanie, radio zaczęło piszczeć i znów usłyszałem tajemniczy głos:
- Witaj mała ćmo. Z pewnością zechcesz uciec stąd. Dowiedzieć się o co chodzi, czyż nie? Otóż otworzę ci drzwi do Rapture Metro. Stamtąd popłyniesz do każdej części Rapture, jako Fort Frolic jest teatrem z którego pójdziesz wszędzie - nawet za kulisy. Pozwolę ci odejść, dopiero jak zrobisz dla mnie kilka rzeczy. Widzisz, ja już nie jestem taki sprawny jak kiedyś. Zapominam wielu rzeczy. Na początek przyniesiesz mi moje notatki z Rapture Records. Jednak jest pewien problem, bowiem przejście zostało zablokowane przez kupę gruzu. Aby się tam dostać będziesz musiał pokombinować. Ach, zapomniałbym o czymś ważnym. Kiedy wyjdziesz z Fleet Hall, zauważysz leżący futerał na wiolonczelę i pudełko. W futerale znajdziesz ten jakże cudowny instrument. Prawdziwy artysta potrafi opanować wszystkie rodzaje sztuki. Oprócz zabijania przyda ci się muzyka. Tak... Dźwięki, które uciszą każde serce... W pudełku zaś kilka przydatnych rzeczy. Niewiele uzbierałem ADAMA, lecz ja go nie potrzebuję, przecież jestem geniuszem, a geniusze nie ulegają tak przyziemnym rzeczom jak ta substancja. Ofiarowuję go więc, tobie. Tak, tak. Z pewnością ci się przyda. W końcu przez to ślimacze gówno całe miasto poszło i... Ach, nie ważne. Mam nadzieję, że nie jesteś "wątpiącym", hm? Argh. Nienawidzę wątpiących. Posępne skurwiele, których nie obchodzi sztuka tylko te czerwone ścierwo! PIEPRZCIE SIĘ WĄTPIĄCY! JEŚLI NIE BĘDĘ MIEĆ DLA KOGO TWORZYĆ MUSICALE BĘDĘ TO ROBIĆ DLA SIEBIE! - w artyście narastała złość. Po dłuższej chwili ciszy, znów usłyszałem ten głos - Wybacz, mi, moje uniesienie się. Może czasami zbyt mocno wyrażam swoje zdanie? Może czasami mnie ponosi?... W każdym bądź razie, nie zwlekaj mała ćmo! Idź i przynieś mi to czego chcę: "Requiem dla Andrew Ryan'a"
Spoiler:

Splicer używający plazmidów? No dajcie pokój. Może się czepiam, ale w grze nie było splicera, używającego plazmidów, wyjątek jest Fontaine - ale ten nażłopał się Adama hektolitrami. Mateusz, zmień może zawartość futerału na wiolonczelę, co? Ogólnie fajny content i pomysł na zadania Cohena, sam mam pewnien wystrzałowy pomysł


Spoiler:

Houdini używali. Niektórzy w Hefajstosie mieli tonik Elektryczna Skóra. Więc używali.
Ale co mi się nie podoba w wersji Mateusza to to, w jak bardzo "growy" sposób podchodzi on do opowiadania. No takie nazwy jak genofag, plazmidy to mi po prostu nie pasuje. To tak jakby na dziewczynę mówić "samica człowieka" - dla mnie to właśnie coś w podobnym tonie.
Nie zapominaj, że ludek o którym jest tu mowa wychował się w tym mieście, a przynajmniej spędził tu część życia - dziwne więc są zwroty takie jak "wyglądało jak po przejściu tornada". Poza tym za mało w tym introwersji, za dużo suchego opisu jak z książki naukowej.
Poza tym ja próbuje z gościa zrobić pianistę artystę, a ty mi te postać spłycasz, no.


Spoiler:

Pianista? Ciekawe ciekawe. Teraz trzeba czekać, żeby mateusz zmodyfikował swój fragment. Troszkę się walnąłem na plazmidach, ale niezbyt.


Spoiler:

Zrobiłem I dodałem kilka rzeczy, które chyba zmienią "growy" sposób pisania


Spoiler:



Pianista? Ciekawe ciekawe.

Poruszyłem palcami. F A# C# F C#... Da, da, da, da, da....
Ta melodia to.... arcydzieło! Teraz czułem sam moje palce same tańczą jakiś przewrotny taniec, jakby tym szalonym tańcem (śmierci?) chciały oddać hołd temu miastu ludzkich cieni.

Myślałem, że to będzie jasne.
No, Matuesz, musże przyznać, że teraz jest dużo lepiej.

W futerale znajdziesz ten jakże cudowny instrument. Prawdziwy artysta potrafi opanować wszystkie rodzaje sztuki. Oprócz zabijania przyda ci się muzyka. Tak... Dźwięki, które uciszą każde serce...
Lepiej tego nie mogłeś napisać. Mógłbyś spokojnie pisać dialogi dla Cohena.

Zaraz ja spróbuje coś popisać.



Wyszedłem z teatru. "Prawdziwy artysta potrafi opanować wszystkie rodzaje sztuki.", myślałem. Na naukę nigdy nie jest za późno, tak też mówią. Wirtuozeria powinna być dla geniusza jedynie kwestią praktyki.
Tak, oto są. Wewnątrz futerału, o tak, tak się spodziewałem, karabin i zaraz... nuty? Wiem... wiem jak to brzmi! Na.... na, na naaaa! Da da da... Da da... daaa daaaa...!
Nie mogłem sobie przypomnieć, abym kiedykolwiek słyszał wcześniej ten utwór, jednak jego żałobny charakter podpowiadał mi, że może to mieć coś wspólnego z Rekwiem.
Nie wiem, jak długo gapiłem się w te nuty, ale - pozwólcie mi na ironię - nagle naszło mnie przeczucie, że coś tu nie gra. Wziąłem pudełko. Trzeba było pójść do Rapture Records.

Miałem dość mieszane uczucia co do tego miejsca. Nikt nie wie, co przeżywałem widząc jak tak zwani wirtuozi bogacili się sprzedając coraz to więcej nagrań. Boże, drogi boże, jakże to uwłaczało muzyce! Te ich popisy, nie lepsze od jarmarcznych sztuczek niby to Houdinich. Co ja przeżywałem widząc, że NIKT nie chce słyszeć, co znaczy prawdziwy talent. TALENT! Tutaj nawet nikt nie wiedział co to znaczy! Miasto głuchych ślepców!
Zamknę wam usta, krytycy. Otworzę wam uszy, wy, którzy sądziliście, że wiecie coś o muzyce!
Ja zagram wam koncert, po którym nie przyjdzie wam nic innego jak umrzeć!

Znów usłyszałem kroki. Nadchodził pierwszy słuchacz.
Spoiler:

Ojej Dzięki Inq hehe. Cohen to moja ulubiona postać i tak jakoś... Najłatwiej mi się w niego wczuć Poza tym zmieniłem to tak, abyś ty miał szansę dla swojego pianisty W końcu artysta potrafi opanować wszystkie rodzaje sztuki...


To teraz ja coś napiszę.
Spoiler:

ok creep. Czekamy Inq - interesujący fragment. Nasza postać jest lekko stuknięta jak Cohen. Ach ta pasja do sztuki Zapowiada się ciekawie, tylko mam jedno ale Napisałem:
Ach, zapomniałbym o czymś ważnym. Kiedy wyjdziesz z Fleet Hall, zauważysz leżący futerał na wiolonczelę i pudełko. W futerale znajdziesz ten jakże cudowny instrument.

Tak więc ja się pytam: od kiedy karabin jest instrumentem? No chyba, że miałeś na myśli karabin z pudełka


Creep - pozwól, że zarezerwuję sobie miejsce po tobie. Dawno nie napisałem żadnego konkretniejszego opowiadania, a chciałbym się trochę rozruszać. Początek tego tekstu będzie całkiem niezłym "miejscem" aby to zrobić
Spoiler:


Tak więc ja się pytam: od kiedy karabin jest instrumentem? No chyba, że miałeś na myśli karabin z pudełka
No, instrument nie musi koniecznie oznaczać instrumentu muzycznego. Np. w przeszłości instrument było bardzo iniwersalnym słowem i określano nim cokolwiek co służyło do czegoś (np. instrument do mierzenia tętna).
A przez ten tekst o zabijaniu skojarzyło mi się z nieśmiertelnym karabinem w futerale, który tak często pojawia się w starych filmach o gangsterach.

Tak w ogóle, to nie mam już brody.


Spoiler:

Sorry za takie opóźnienie, ale net mi padł również. RoBhaal - nie ma sprawy



Kroki były jak crescendo. Powoli, majestatycznie rozbrzmiewały w pustym korytarzu. Półnuta, półnuta, półnuta, półnuta, pauza. Zobaczyłem cień pod drzwiami. Półnuta, półnuta, pauza. Słuchacz wszedł. Miał zmasakrowaną twarz, oczy obłąkanego. Nosił na sobie resztki czegoś, co kiedyś było ubraniem. Wpatrywaliśmy się w siebie.
- Co się tak kurwa gapisz,a? - zapytał nagle. - Sam nie lepiej wyglądasz.
Milczałem. Słuchacz, widząc że nie doczeka się mojej reakcji rzekł:
- Słyszałem, że robisz jako chłopiec na posyłki u tego starego capa,a? Do reszty cię pojebało? Patrzcie państwo, chłoptaś chce być lepszy od innych. Co to, to nie, kurwa!
Nadal milczałem. W mojej głowie rozbrzmiewała Sonata A-Dur Schuberta, po cóż miałem ją przerywać i marnować czas na rozmowę z nim.
Podszedł bliżej. Czułem jego cuchnący oddech na twarzy. W jego oczach płonęła wściekłość. Nagle zmienił się. Wybałuszył oczy, usta wykrzywił mu grymas. Złapał mnie za nadgarstek.
- Masz to chłoptasiu,a? Masz adam! Daj mi go! DAJ, KURWA!

Cholera. Zrobiłem to. Przerwałem sonatę.

- Wal się - odpowiedziałem.
- Ty skurwysynu! Zabiję cię! ZABIJĘ!
Spoiler:

creep - ciekawy fragment Nie ma to jak przyjaźni mieszkańcy Rapture. hehe


Jak na razie panowie, książka jest świetna, ale czy każdą wypowiedz musicie umieszczać w Spoilerze?
pozwólcie panowie, że zarezerwuje sobie fragment po Ro-Bhaal'u
Hym, Sasza, tak jest estetyczniej, szczególnie gdy się pisze fragment tekstu
Swój fragment umieszczę za jakieś pół godziny - muszę się jednej rzeczy na jutro nauczyć. Przepraszam.
No dobra, ale oznaczenie Spoiler nie do tego służy!
No i co z tego? Służy do ukrycia czegoś, a głupio, żeby ktoś kto nie czytał książki znał opinie "pisarzy" dot. bieżącej fabuły. Więc spoiler jak najbardziej. Poza tym od razu widać, gdzie jest powieść a gdzie komentarze.
Ale zresztą w tym mogą się znajdować spojlery. Bo dyskutujemy tu o grze o postaciach i takie tam
Kiedyś nie było oznaczenia spoiler, w książce były komentarze i nikomu to nie przeszkadzało!
Dobrze, po mateuszu postaram się coś od siebie dodać. Będzie długa lektura

pozdrawiam,
Gigsav
W ręku nieznajomego zabłysnął klucz francuski. Mężczyzna rzucił się na mnie, uderzając jednocześnie prowizoryczną bronią.
Odskoczyłem na bok, rzucając futerał na ziemię. Mój przeciwnik wytracił równowagę, zachwiał się. Odwrócił się jednak szybko i wyprowadził kolejny atak.
Tym razem również byłem szybszy. Złapałem go za rękę, w której dzierżył klucz, a następnie kopnąłem go w brzuch. Mężczyzna skulił się na podłodze.
Podbiegłem do porzuconego wcześniej futerału. Otworzyłem go czym prędzej. Wyciągnąłem karabin.
- Przesadziłeś, szujo! - usłyszałem kolejne wypowiedziane przez niego zdanie. Ostatnie zdanie.
Nieznajomy podniósł się i odwrócił w moją stronę. Lufa karabinu wycelowana w jego poznaczoną bliznami twarz była ostatnią rzeczą, jaką zobaczył.
Huk wystrzału wypełnił pomieszczenie, lecz ja go nie słyszałem. W moich uszach rozbrzmiewała słodka sonata. Nie znałem jej do tej pory. Tak sądzę...
Łuski jedna po drugiej upadały na podłogę.
Przestałem strzelać. Ucichła również muzyka.
Podszedłem do leżącego ciała. Przykucnąłem.
Twarz tego mężczyzny była jeszcze bardziej zniszczona. Przypomniały mi się jego słowa. " Sam nie lepiej wyglądasz"... Szybko jednak przestałem o tym myśleć.
Nachyliłem się, aby przeszukać jego ciało. Przypadkowo spojrzałem w kałużę, która utworzyła się nieopodal. Zobaczyłem swoje odbicie.
- Nie! - krzyknąłem.
Nieznajomy miał rację. Wyglądałem jak on.
Cisza... Przechadzałem się po Forcie Frolic jak zombie. Bez duszy, bez wiedzy kim jestem. Czułem się jak ktoś całkiem mi obcy... Tak. Muzyka straciła dla mnie sens jak i zadanie Cohena. Jedyny powód dla którego chciałem je wypełnić było to, że jakoś trzeba się wydostać z tego miasta. Tylko kto zechce takiego dziwoląga jak ja? Nikt i w tym właśnie jest problem...
Uderzyła mnie fala zimna. Drzwi otworzyły się, a ja wszedłem do zamarzniętego tunelu. Dopiero po chwili zauważyłem, że stoję w wodzie. Przejście powoli zapełniało się wodą. Zauważyłem pękniętą rurę - sprawczynię tego zamieszania. Dodatkowo ten brak ogrzewania... W całym tym korytarzu stały zamarznięte postacie. Zamiast gipsu - lód. I te ich zimne spojrzenia... Przysunąłem się bliżej do jednego z nich. Ponownie zobaczyłem odbicie swojej twarzy. Ohydnej twarzy, zmasakrowanej. Tak. Teraz wiedziałem. Wiedziałem czemu wszyscy noszą te maski karnawałowe. Wstydzili się... Wstydzili się tego jak wyglądali. Oni wciąż pamiętają i płaczą, bo wiedzą, że od ADAMA nie ma ucieczki. To jak najgroźniejszy narkotyk, który nie zabija ciała, ale niszczy umysł. Wyżera go kawałek po kawałku, komórka nerwowa po komórce. Czy to oznacza, że kiedyś także polowałem na tę substancję? Jeśli tak, to chyba przesadziłem. Zauważyłem pływające, niezamarznięte zwłoki. Zbliżyłem się do zabitego chłopaka i zobaczyłem plakietkę na jego marynarce: Martin Finnegan. Nazwisko jego brzmiało mi znajomo. Tak. Tak jak wierszyk:
"Martin Finnegan, zamrożony na wieki
zamknął swoje powieki."
Tak... Przy jego ciele znalazłem butelkę z plazmidem i strzykawkę. "Zimowe uderzenie" w zamarzniętym tunelu. Nic nadzwyczajnego. Przelałem substancję do instrumentu medycznego i wbiłem sobie w żyłę. Poczułem palący ból, ale to ustało po chwili. Teraz mogłem zamrozić każdego, kto mi się sprzeciwi. Ruszyłem przed siebie, w kierunku Placu Posejdona.
Drzwi się otworzyły i wyszedłem. Z głośników dobiegały jakieś smętne kawałki. Zwykła komercja i tworzenie dla mas. "Och, kochanie znów cię opuściłem, ale nie martw się wrócę po ciebie!" Zwykłe gówno. Nie wiem czemu wszyscy się nad tym rozczulają. Kompletna tandeta. Na szczęście ja i ten artysta mamy odrobinę gustu... Ruszyłem wolnym krokiem. Spojrzałem się przed siebie. Niedaleko schodów znajdowała się zniszczona fontanna, mająca dwa piętra. Zniszczyła kawałek ściany i podłogi. Marmurowa posadzka stała się śliska. Oczywiście, nie ma kto jak naprawić tego przecieku. Pomyśleć tylko, że Rapture było kiedyś miejscem idealnym. Do czasu...
Wszedłem na schody, zniszczone do połowy, co utrudniało mi przejście wyżej, gdzie znajdowało się "Rapture Records". Musiałem więc skoczyć. Na szczęście noga nie poślizgnęła się i mogłem iść dalej. Czuć było przepych i zniszczenie zarazem. Gdyby nie te czasy poszedłbym coś kupić. Niestety, ludzka zachłanność wszystko spieprzyła. A to wszystko wina tego skurwiela Ryana i tego pieprzonego szmuglera. Zachciało im się władzy. Na szczęście nie żyją. No i świetnie. Ciekawi mnie tylko jedna rzecz - kto obejmie władzę w tym zrujnowanym mieście, gdzie jedynymi mieszkańcami są zmutowane istoty? Istoty pochłonięte żądzą zdobycia ADAMA. To smutne. Piękna idea podwodnego miasta, zniszczona przez ludzką zachłanność.
Stanąłem obok zawalonego wejścia do Rapture Records. No tak... Zawalone znaczy zawalone i prawdę mówiąc nie dało się w żaden sposób zabrać tego gruzu. Jego tak jakby przybywało więcej niż ja zdążyłem zabrać. Ok... Dobra... Jeśli nie mogę tam wejść drzwiami wejściowymi to pójdę do "Skarbu Faraona" i rozpierdolę ścianę! Tak kurwa! Nikt mi w tym nie przeszkodzi! Wyjąłem broń, zdecydowanym krokiem ruszyłem pod "Pharaoh's Fortune", które znajdowało się obok. Te małe kasyno stanowiło konkurencję dla "Sir Prize". Trzeba jednak przyznać, że te pierwsze miało więcej jedzenia i miłą obsługę... Zaraz... Skąd ja to wiem? Usłyszałem głos Cohena:
- Moja mała ćmo. Jesteś wirtuozem zbrodni. Tańczysz tango ze śmiercią, przewracając resztę tańczących, tak. Pierwsza para - to wy. Widzisz mój uczniu. Wystarczy że zamkniesz oczy, pomyślisz o tym miejscu, a gdy tam wejdziesz, ujrzysz je. Ujrzysz je w takim stanie w jakim było przed zamieszkami. Pamiętaj jednak... Powrót do rzeczywistości może być rozczarowujący.
Zamknąłem oczy. Serce chciało wyskoczyć z mojej klatki piersiowej. Słyszałem tylko jego bicie. Wyobraziłem sobie logo tego miejsca. Otworzyłem oczy i... muzyka! Skoczna muzyka dobiegała zza drzwi. Śmiechy ludzi, odgłosy rozpaczy mężczyzn, którzy stracili całą swoją miesięczną pensję. Nieśmiało zajrzałem do środka. Ten artysta miał rację. Rapture znowu ożyło. Nawet jeśli to była tylko moja wyobraźnia lub wspomnienia, miło było ujrzeć to miasto znów żyjące, pełne ludzi nie owładniętych aż tak bardzo żądzą ADAMA. Po chwili podeszła do mnie młoda dziewczyna z lekko zniszczoną twarzą:
- Witaj. Pierwszy raz widzę kogoś tak przystojnego jak ty. Jestem Diane McClintock, a ty?
- Ja... Ja... Ja jestem... Martin... Martin Tock! - powiedziałem pierwsze co przyszło mi do głowy.
- Miło mi. Chcesz się czegoś napić? Jest tutaj barek, dlatego wolę to miejsce od "Sir Prize". Tam grają same snoby... Takie jak... jak...
- ...jak Andrew Ryan? - szepnąłem, aby nikomu się nie narazić.
- Tak. Widzisz... Moja twarz jest zniszczona i to jego wina. Przez jego wojnę z Atlasem wybuchły zamieszki i...Nieważne! Cieszmy się. Dzisiaj do wygrania jest aż tysiąc ADAMA! Ale hej! Nie wyglądasz na specjalnie uradowanego z tej wiadomości. Coś się stało?
- Nie, nic. Ja tylko... Ach! Moja głowa... - krzyknąłem cicho i zobaczyłem jej rozpływającą się twarz. Ludzie i całe to kasyno zaczynało znikać i robić się coraz ciemniejsze. Zamknąłem oczy i po chwili otworzyłem. Całą tę atmosferę, tych mieszkańców i Diane szlag trafił! Widziałem jedynie zniszczone, płonące automaty, poprzewracane stołki barowe, i stłuczone butelki z wódką. Blat, na którym barman stawia piwo i inne rzeczy zamówione przez klientów był zalany krwią. Ciekawy zajrzałem za ladę. Znalazł się barman. Z odciętą głową, rozczłonkowany. Zebrało mi się na wymioty, kiedy usłyszałem pieśń. Cudowne nuty. Majestatyczna melodia.
- TAK! TO MOJE REQUIEM! Idź do Rapture Records, idź! - Cohen zaczął wrzeszczeć przez radio. Zrobiłem kilka kroków na przód i zobaczyłem wyrwę w ścianie. Nie musiałem nawet niczego rozwalać. Kucnąłem, przeszedłem. To miejsce nie wyglądało mi za ciekawie. Fragment dachu został zniszczony, wszędzie walał się popiół i kamienie, ale to się nie liczyło. Jedna ze ścian miała zagłębienie. W zagłębieniu stał fortepian. Podszedłem do niego i ujrzałem zakurzone klawisze. Pośpiesznie wytarłem je swoim ubraniem. Najważniejsza była troska o ten dar bogów.
- Och, Apollinie! - krzyknąłem, a mój głos jak echo odbijał się od kamiennych ścian. - Dziękuję ci za ten cudowny prezent dla ludzkości!
Spojrzałem się na kratki papieru z Requiem i usiadłem na taborecie. Nic mnie nie interesowało. Jedyne co chciałem to zagrać to i wsłuchać się w dźwięki tego instrumentu...
Spoiler:

Biorę po Gigsavie, a ten fragment świetny, serio


dzięki creep starałem się, aby był... nastrojowy? Poza tym wiem że Inq chce aby nasz wspólny twór został artystą, dlatego zakończyłem to tak jak zakończyłem, a żeby zakończyć to w ten sposób, musiałem trochę dopisać Fragment trochę długi, ale chyba w porządku.
Dobra końcówka. Tekst wcale nie taki długi, a poza tym dobry.
dobrze. to teraz ja dam 2 pomysły dotyczące fabuły

Spoiler:

1. Jak widzicie napisałem o duchowym przeniesieniu się Rapture, krótko po zamieszkach. Co wy na to, aby nasz bohater faktycznie przenosił się tam? Wiem wiem. Przenoszenie się w czasie - nudne, denne, jest w 90% SF. Ale dzięki temu moglibyśmy dodać wiele wątków. No i wygląd tego miasta w czasach świetności. Dodatkowo to co nasz twór zrobiłby wpływało by na teraźniejszość. Co wy na to?
2. Miłość do Diane McClinotck. To moja jedna z ulubionych postaci Co wy na to, aby łączyła ich miłość? Przynajmniej jednostronna



Proszę was o wypowiedzenie się, bo to dotyczy fabuły!
Spoiler:

1. Pomysł nawet ciekawy, aczkolwiek lepiej moze przed zamieszkami. 2. Naciagane lekko ale niech inni sie wypowiedza


dzięki creep za ocenę. Przyznam, że bardzo Cię cenię za tekst "Marsha" Jak dla mnie to jest BioShock'owe cudeńko, ale to co robimy wspólnie - to dopiero Cohen's Masterpiece!
Heh, dzięki. Bieżąca książka tez mi się bardzo podoba. Łączenie stylów, jak powiedział, hym, Gigsav.
Spoiler:

1. Pomysł wydaje mi się taki zwykły, pozbawiony polotu. Nie pasuje również do klimatu BioShock'a. Z drugiej strony takie "migawki" z "dawnego" Rapture są ciekawym pomysłem, mogłyby się pojawiać.
2. Ale co ta miłość wnosiłaby tak naprawdę? Mógłby to być jedynie wątek poboczny.

Uważam również, że ciekawie by było, gdyby nasz bohater popadał w coraz większy obłęd.


Ro-Bhaal właśnie o to mi chodzi z pomysłem drugim. Jeśli to miałaby być tylko jego wyobraźnia lub wspomnienia, to czemu nie zakochać się w złudzie? Co by było gdyby był wiedziony obłędem, myśląc, że ta dziewczyna wciąż żyje i na niego czeka?...
O kurde, o tym nie pomyślałem

Uważam również, że ciekawie by było, gdyby nasz bohater popadał w coraz większy obłęd.
Załatwione
Akurat u mnie jest to coś na porządku dziennym Więcej - nawet zaczyna walczyć ze sobą, żeby nie powrócić do stanu Genofaga. ADAM go, tak jakby, pożera

pozdrawiam,
Gigsav
no właśnie. Uczucie którego nigdy nie było Urozmaiciłoby powieść i sprawiłoby, że postać stałaby się bardziej nieprzewidywalna? Obłąkany, zakochany człowiek może zrobić wiele dziwnych rzeczy...
Tak, to prawda.

Co nie zmienia faktu, że dużo rzeczy idzie nie po mojej myśli w tej książce (po innych myślisz pewnie też nie).

Komunikat:
Piszę po osobie, która teraz doda fragment, chyba, że akurat jest wolne.

Więcej - nawet zaczyna walczyć ze sobą, żeby nie powrócić do stanu Genofaga. ADAM go, tak jakby, pożera
pozdrawiam,
Gigsav

O tym też myślałem. To byłby bardzo fajny wątek.
Tylko mam prośbę - zostawcie dla mnie spotkanie z BD, dobrze? Mam pewien pomysł, jak je rozegrać
Rozumiem Inq - jednak chodzi ci o to że chcesz stworzyć wirtuoza zbrodni? Ja staram się stworzyć go lekko obłąkanym, zagubionym miłośnikiem muzyki Pomimo tego, że wiele rzeczy idzie nie po twojej myśli mam nadzieję, że fragment ci się jako tako spodobał

Ro-Bhaal - nie martw się. Ja BD nie mam zamiaru używać w moich powieściach

Co do następnych pisarzy - następny jest creep, a po nim? Jacyś chętni?
Inq zaklepał sobie miejsce, ja mogę coś "naskrobać" po nim.
Tyle, że ja w tej chwili wychodzę i wracam koło dziesiątej, więc nie wiem dokładnie, kiedy umieszczę tutaj tekst.

zostawcie dla mnie spotkanie z BD, dobrze?
Pffff... Sorry. Wykorzystałem ten fragment, ale spotkanie jest krótkie i nie jest esencją fragmentu
Myślę nawet, że będzie to dobre dla Ciebie wprowadzenie, ponieważ w moim fragmencie bohater "pozna" tylko BD

No więc ja po Ro-Bhaalu

pozdrawiam,
Gigsav
Gigsav - ale mam nadzieję, że nasz bohater już widział BG W końcu mieszka w Rapture, hehe Czekam z niecierpliwieniem na ten fragment Oby był długi
Wcale nie chcę stworzyć wirtuoza zbrodni, wolę stworzyć wirtuoza instrumentu. Aczkolwiek w planach miałem stworzenie muzyka, który w imię wielkiej miłości własnej zabija wszystkich, którym się nie podoba jego muzyka. Może w niezbyt wyrafinowany sposób, ale ich to już nie obchodzi.

Zaraz coś napisze, teraz nie mogę, bo ide do kibla.
przyznam, że to też ciekawy pomysł. Trochę (trochę? a może bardzo... ) podobny do Cohena Po prostu "pieprzcie się wątpiący" Przyznam, że interesujący pomysł, ale co wyniknie z tej naszej plątaniny to nie wiem

Zaraz coś napisze
Hej, hej, wstrzymaj się trochę
Chyba nie chcemy konfliktu?

pozdrawiam,
Gigsav
Sugeruję wszelskie treści niezwiązane z książką pisać w spoilerach, bo już później nie wiadomo co się czyta.
No przecież ja miałem teraz byc.

----------------------------------------

Grałem i płakałem. Dla kogokolwiek było to Rekwiem, grałem je teraz dla siebie. Sobie samemu opowiadałem gorzką historię straszliwej miłości, bez której mogłbym być nikim... i wszystkim zarazem. Bo czy przecież to nie przez miłość do tej dziewczyny, która teraz musiała już być dorosłą kobietą pierwszy raz sięgnąłem do klawiszy? Czy to własnie nie dźwięki, które nie były niczym innym, jak odbiciem tego, co wówczas przeżywałem, czyż to nie one przyniosły mi jedynie jeszcze większe cierpenie? Wierzyłem w ludzi, myślałem, że uda się poruszyć ich martwe serca patrzące tylko tam gdzie jasno i dobrze.

Jeśl bym ją spotkał (bo czy tam w kasynie to nie była... ona?) jak mógłbm przed nią stanąć? Może przyjdzie na premierę Rekwiem? Tak! Przyjdzie na pewno. A ja będę grał! Będę grał, tak, żebyście mogli aż rzygać moją muzyką, będę grać tak, że usłyszycie jaki los mi zgotowaliście!
Nie ma co, dobry z pana muzyk. Dobry szołmen. A dobry szołmen musi dobrze wyglądać, nie?
Byłem sobie wdzięczny za tę myśl. Trzeba było się przygotować, bez znaczenia, jakie obrzydzenie artysta odczuwa dla swojej publiczności powinien chociaż mieć klasę.
Wprawdzie nie wyglądam tak jak kiedyś, ale z tego co kojarzę, jest tu ktoś kto był wirtuozem wśród chirurgów.
Miałem nadzieję, że Steinman jeszcze prowadzi swój gabinet.
Inq, przykro mi, ale tego fragmentu "zaliczyć" nie można. Choć dziecinnie to zabrzmi, to jednak teraz był moja kolej, a zaczynałem od momentu, na którym skończył mateusz, tak jak Ty. Czytaj poprzednie posty.
A swój fragment niebawem kończę

pozdrawiam,
Gigsav
Przeczytałem i tam nic takiego nie ma.
ciekawe. A co do wspomnień to chyba mam propozycję:

Spoiler:

wspomnienia przemieszane z wyobraźnią. Dodatkowo wszystkie informacje jakie kiedykolwiek usłyszał, wszyscy ludzie jakich spotkał niech będą w tych "retrospekcjach", które po prostu są mieszaniną wielkiej wyobraźni, marzeń i wspomnień...



Dobrze, po mateuszu postaram się coś od siebie dodać. Będzie długa lektura

Strona 12, Inq

pozdrawiam,
Gigsav
Spoiler:

Zresztą, moge coś zmienić. Końcówkę.
Bez sensu usuwać scene z graniem, która na dobrą sprawę niczego nie wnosi. Wczkolwiek te premierę wolałbym zostawić. Przecież naprawdę i tak się nie odbędzie.
Oglądał ktoś film Piękny Umysł?

Przecież to pisałeś już wczoraj! No kurde, to albo piszemy, albo nie!


Oto mój fragment, zaczynający się od końcówki fragmentu mateusza

Nuty, nuty, nuty… Nigdy jeszcze nie czułem takiej lekkości ciała i ducha. Moje palce grały same, a po każdym stuknięciu w klawisz, czułem mrowienie.
- Tak! – krzyczałem i śmiałem się jednocześnie. Dlaczego? Nie wiem
Nie wiem też ile jeszcze grałem. Muzyka pochłonęła mnie doszczętnie. Zakurzone strony z nutami przecierałem swoją ręką. Jak o takich cudach jak notatnik z nutami czy fortepian można zapomnieć, trzymać je w nieładzie?
Grając czułem się… jak człowiek. Człowiek, którym kiedyś byłem. Pam, tralalala, lalalalala, muzyka!
Jak w wirze. Wirze wspomnień, smutku, rozpaczy… A po chwili znów szczęścia i radości, czułem się wygrywając kolejne melodie.
W końcu przestałem. Nuty, melodie wciąż brzęczały we mnie. Chciałem kontynuować, ale nie. Trzeba być silnym! Muszę w końcu dotrzeć do artysty!
Wstałem i odwróciłem się w stronę automatycznie otwieranych drzwi.
Ale… Ja… Moje…
Nagle, jak uderzenie pioruna, moje skronie ścisnął potworny ból. Odniosłem wrażenie, że głowa lada chwila mi eksploduje. Wrzasnąłem.
- Co się dzieje, moja ćmo? – zapytał głos w radiu. – Ta melodia była… ą.. pieeęęe.ę…
Więcej już nie usłyszałem. Całe pomieszczenie rozpadło się, jakby nigdy nie istniało. Wszystkie dźwięki rozchodziły się rzadkim echem. A po chwili… ciemność…
Na pewno nie było to stare, dobre Rapture. Dwoje mężczyzna siedziało przy małym stoliku. Nie dostrzegałem ich twarzy i tak naprawdę nie miałem pojęcia gdzie jest miejsce, w którym się znajdują. Rozmawiali ze sobą. Moja widoczność była ograniczona. Widziałem tylko stolik, mężczyzn… i nic więcej. Jeden z nich był wyraźnie zdenerwowany. Chciałem podejść bliżej, ale byłem jak latający, niewidoczny obiekt. Skupiłem się więc na mężczyznach. I zacząłem słyszeć.
- Ostatnio wiele się tutaj dzieje. Tatuśkowie biegają jak głupi tam i z powrotem. Zbiera się dużo ADAMA. Myślę, że to przez Siostrzyczki, które pracują teraz jak dziwki. Wyjątkowo szybko i sprawnie.
- Obrabiają każdego zdechłego? – zapytał drugi mężczyzna. Pierwszy zaśmiał się cicho.
- Dokładnie.
Nastała chwila ciszy.
- Zbieramy się – wykrztusił w końcu pierwszy mężczyzna.
I znów ciemność…
Oczy otworzyłem powoli, wciąż będąc w lekkim szoku. Nic się nie zmieniło. Chyba nie byłem w transie zbyt długo.
Właśnie, skąd ten trans? Co się ze mną, do cholery, dzieje?!
Znów usiadłem na zydlu przed fortepianem. Starałem się poukładać myśli.
A więc ADAM, ta substancja, którą wciąż mam w kieszeni. Jest bardzo, bardzo ciekawa. Coś jak narkotyk… Nie, to bzdura.
Przez chwilę zakręciło mi się w głowie, a potem… Potem stało się najgorsze.
W jednej chwili sięgnąłem do kieszeni i wyciągnąłem grubą strzykawkę z czerwoną substancją wewnątrz.
- Adam, Adam, ADAM! – krzyczałem. Tak bardzo go pragnąłem, tak bardzo. Co się ze mną dzieje?!
- Nie! – znów krzyczałem. – Nie daj się! To cię zabije!
Upadłem na podłogę i walczyłem z własną dłonią. Wewnątrz mnie odzywał się jakiś zwierzęcy instynkt, coś nie do opanowania. Tak bardzo, tak bardzo tego chcę! NIE! ADAM!
Rzuciłem strzykawkę na ziemię z całej siły, a ona rozpadła się na dwie części. Dźwięk tłuczonego szkła. ADAM rozlany na ziemi.
Wstałem bardzo szybko. Sapałem jak dzikie zwierze. Patrzyłem na substancję. ADAM! Wciąż chcę go posiąść!
Padłem na kolana, a moja głowa już chciał zlizywać czerwoną maź z ziemi, kiedy znów przełamałem barierę pokusy, szybko uderzyłem się w policzek i podniosłem z podłoża, chwyciłem pierwsze co miałem pod ręką i rzuciłem tym w substancję, aby w końcu ją zakryć i skończyć te męczarnie.
Opanowałem ciało… A chwilę potem odezwał się we mnie ból. Ból i cierpienie tak straszne, że są nie do opisania.
- NIE! – krzyknąłem ile sił w płucach i zacząłem wyć jak krzywdzone dziecko. Dziennik z nutami właśnie przesiąkał ADAMEM.
Nie dowierzałem. Po policzkach spływały mi ciepłe łzy. Każda, która przepływała przez ranę zadawała dodatkowy ból. Tak piękna melodia. Takie majestatyczne dzieło… zniszczone! Jak mogłem nie zauważyć, że chwytam papier, że chwytam właśnie to?! Nerwy, pokusa, rozpacz? Nie wiem! Ale dlaczego, dlaczego, dlaczego?!
Ciężko osiadłem na zydel i zasłoniłem twarz rękoma.
Ale… w sumie nie ma co rozpaczać. Przecież sam mogę tworzyć, mogę tworzyć piękne dzieła!
Zrezygnowany oparłem się o fortepian i zacząłem naciskać jeden przypadkowy klawisz. Jego przeminie było lekkie, rytmiczne. Nie chciałem już płakać. Wyobraziłem sobie, że jestem rybą. Rybą, która pływa niedbale poza obszarem całego ośrodka zwanego Rapture.
i tak siedziałem, uderzając w klawisz.
Nagle, do mojej melodii, lekkiej i rytmicznej, dołączył się ciężki, ale także rytmiczny ton. Jakby ktoś szedł odziany w ołowiane buty przepasane łańcuchami. I tak grałem razem z nim, ciężkim rytmem…
Znów zaczęła działać magia muzyki. Znów zacząłem rozpływać się w marzeniach… A wszystko to przerwał ryk. Przeraźliwy, gromki ryk czegoś, co brzmiało jak wieloryb.
Zacząłem myśleć trzeźwo i zauważyłem, że ciężki ton jest coraz bardziej wyraźny i głośny. Zacząłem kojarzyć fakty… To były kroki.
Zerwałem się na równe nogi. Chciałem uciekać… Ale gdzie? Zanim pomyślałem drzwi Rapture Records otworzyły się.
Ujrzałem monstrum. Był to dość niski człowiek… Robo-Człowiek? Nie wiem sam. Ale widok był okropny. Na potężnych ramionach dźwigał kawał stali, która okrywała całą jego głowę, o ile tam w ogóle była. W kilku miejscach, równolegle do siebie było rozmieszczonych sześć szklanych ok., które świeciły się na żółto. Zamiast prawej ręki, potwór miał wielkie, metalowe wiertło, a na nogach ciężkie buty. Wciąż ryczał, ale robił to ciszej.
Ze strachu zakręciło mi się w głowie i upadłem na ziemię. Na nieszczęście nie zemdlałem.
Monstrum mnie zobaczyło. A przynajmniej takie odniosłem wrażenie. Ciężkimi krokami pokonało odległość dzielącą go od mojego oszpeconego, zdrętwiałego ze strachu ciała.
Nie mogłem nawet zamknąć powiek. Czułem, że źrenice zaraz wyskoczą mi z gałek ocznych na ziemię. Jednak coś to zmieniło. Nie, nie coś. Ktoś. Była to mała dziewczynka, która dotychczas kryła się za nogą potwora, a teraz zza niej wyszła. Jej oczy świeciły się jak oka w metalowej zbroi monstra. Na żółto. Dziewczynka niewątpliwie coś ukrywała, ponieważ obie ręce miała schowane za plecy. Dopiero gdy do mnie podeszła to zobaczyłem.
Trzymała strzykawkę. Strzykawkę o innej strukturze niż ta, którą miałem w kieszeni, jednak także było w niej sporo czerwonej substancji… I znów się zaczęło.
Poczułem nagły przypływ energii, jakby kopnął mnie wewnętrzny prąd. ADAM!
Byłem nim zaślepiony. Rzuciłem się na dziewczynkę. Była bardzo mała, a kiedy ją złapałem okazało się też, że lekka. Bez problemu popchnąłem ją na ziemię. Strzykawka upadła na ziemię, a ja, jak dzikie zwierzę, chwyciłem ją w swe ręce. Cały się trzęsłem. ADAM!
I nagle przerażający, przeszywający uszy ryk. Teraz dotarło do mnie, co właśnie zrobiłem, co miało się stać. Tatuś i Siostrzyczka. On jej broni, ona zabiera ADAM.
Oka monstra zaświeciły się na czerwono. Stał zaledwie metr ode mnie, a ja, nie wiedząc za bardzo co począć, szybko stanąłem na nogi. Wciąż wręcz emanowałem energią.
To był błąd. Tatusiek zamachnął się lewą ręką, tą nie posiadającą wiertła, po czym usłyszałem tylko głos dziewczynki:
- Tatusiu, nie!
A potem już leciałem. Wnętrzności podeszły mi do gardła, a potworny ból brzucha… całego ciała poczułem chwilę przed uderzeniem w ścianę. A potem uderzyłem.
I znów ta cholerna ciemność…

To by było na tyle. Proszę boleśnie wytykać wszelkie błędy i niezgodności, a ja postaram się je wyeliminować
Gwoli ścisłości powiem tylko, że umieściłem w kieszeni naszego bohatera strzykawkę z ADAMEM. Tak, tak, strzykawkę, bo takie jest właśnie moje wyobrażenie tej substancji. Strzykawka jak każda z EWĄ czy Plazmidem, ale ta akurat z ADAMEM. No, wiecie o co chodzi

pozdrawiam,
Gigsav
fajnie ale coś jest nie tak. Przecież on mieszkał w Rapture. Więc wie co to ADAM, wie kim są Tatuśkowie i Siostrzyczki. Jak dla mnie zachowywał się jakby pierwszy raz o tym słyszał. A zalanie tego requiem jest ciekawym posunięciem
To chyba ja nie rozumiem... On przecież... No stracił tak jakby, częściowo pamięć Postanowiłem, że tego fragmentu nie znał. A ADAM zna doskonale. Stosowałem tylko synonimki

@down:
Ja nie

pozdrawiam,
gigsav
No może w tym racji jest. A co do tych wizji Rapture za czasów świetności: jak tylko napisze fragment to jakoś spróbuję to wyjaśnić na sposób Cohena. Nie macie nic przeciwko?
Kurczę, Robhaal pisz teraz, ja po tobie ;]
Ro-Bhaal, miał napisać wieczorem jeśli dobrze pamiętam. Ale cóż, moja pamięć czasami zawodzi
To niech ktoś napisze teraz.
ja chciałbym napisać spotkanie naszego bohatera z Cohenem (czy mógłbym, proszę? ) i zakończyć przygody w Forcie Frolic (ale to za jakiś czas)
Spoiler:

No cóż, byłoby sprawiedliwie, gdyby to Ro-Bhaal napisał, bo tak kumpla z forum oszukiwać? Potem są z tego kłótnie i projekt staje w miejscu...


Więc czekamy.
Racja. Czekamy na Ro-Bhaal'a Ciekawe co on dopisze ^^
Moją czaszkę przeszył ból. Czułem, jak gdyby w mózg wwiercała mi się kula. Coraz głębiej i głębiej, wciąż powiększając tylko cierpienie.
Otworzyłem oczy. Odruchowo dotknąłem ręką głowy. Krwawiła obficie.
Starałem się uporządkować myśli.
Rekwiem został zniszczony. ADAM. Tatuś... i jego podopieczna? Czy ich zaatakowałem? Tak, zrobiłem to. Miała przecież ADAM. ADAM!
To słowo świdrowało mi w głowie. Nagle znów zapragnąłem tej substancji. Substancji, która zniszczyła to miasto. Substancji, która doprowadziła do obłędu wszystkich mieszkańców Rapture. Substancji, za którą człowiek zdolny był zabić swojego przyjaciela.
Poderwałem się z ziemi. Kolejna fala bólu przeszyła całe moje ciało. Upadłem na ziemię i odpłynąłem. Straciłem przytomność.

Ponownie otworzyłem oczy. Ujrzałem dwójkę mężczyzn. Dyskutowali o czymś, jednak z miejsca, w którym siedziałem, nie mogłem usłyszeć, o czym. Ostrożnie podniosłem się z podłogi. Nie czułem bólu.
Zbliżyłem się do rozmawiających postaci.
- Jak myślisz, spodoba mu się? - usłyszałem słowa wypowiedziane przez młodego mężczyznę.
- Dlaczego tak bardzo obchodzi cię jego zdanie, Kyle? W końcu on jest tylko... - zaczął jego interlokutor, lecz niespodziewanie przerwał.
Odwrócił się w moją stronę. Był to przysadzisty mężczyzna o ostrych rysach twarzy.
- A o to i jest nasz spóźnialski! - odezwał się do mnie przyjacielskim tonem - Wiesz, właśnie dyskutowałem z Kyle'm o jego nowym utworze i o tym, jak bardzo zależy mu na opinii Cohena... - zaczął mi tłumaczyć.
- Zależy mi na jego opinii, bo jest wybitnym artystą! - krzyknął Kyle, przerywając jednocześnie jego partnerowi wypowiedź.
Obu ich znałem. Byli chyba moimi przyjaciółmi. Tak mi się wydawało.
- Kyle, zakończmy ten temat. - spokojnie rzekł drugi z mężczyzn. - Ty - zwrócił się tym razem do mnie - opowiedz nam lepiej, jak ci idzie z tą dziewczyną. Diane McClintock, tak?
Chciałem mu odpowiedzieć. Chciałem, lecz nie zdążyłem. Wszystko zaczęło się rozmywać, przybierać nienaturalnych kolorów.
A później nastąpiła ciemność.

Otworzyłem oczy.
Leżałem na podłodze. Z rany na mojej głowie nadal sączyła się krew, spadając następnie na ziemię, niczym krople deszczu.
Wydarzenia, których właśnie byłem świadkiem, były więc tylko wytworem mojej chorej wyobraźni. A może były to wspomnienia? Wspomnienia z czasów świetności Rapture.
Rozważanie przerwał mi niski, donośny pomruk. Tatuś.
Czy był to ten sam patron Siostrzyczek, który mnie tak urządził? Nie wiem. Nie obchodziło mnie to. Moje ciało i mój umysł zapragnął ADAMA. Ponownie.
Wstałem. Fala bólu ponownie przeszyła moją czaszkę. Zignorowałem ją. Żądza tej cholernej substancji, tego narkotyku była tak wielka, że nie zwracałem uwagi na ból.
Wiedziałem, gdzie leży futerał. Podbiegłem do niego, a następnie wyjąłem karabin maszynowy. "Tommy Gun".
Wyszedłem z "Rapture Records", uważnie rozglądając się na boki. Wytężałem wzrok.
Woda spadająca ze szczeliny w kopule, oddzielającej miasto od oceanu utworzyła cienką, przezroczystą ścianę. Ujrzałem za nią Ochroniarza okutego w żelazną zbroję przypominającą strój nurka. Jego śladami podążała dziewczynka. Siostrzyczka. To ona była moim celem. To ona miała ADAM. Oboje zbliżali się do mnie.
Podniosłem karabin. Wycelowałem. Mój palec już miał pociągnąć za spust.
Przypomniałem sobie słowa mężczyzny, mojego pierwszego słuchacza. "Sam nie lepiej wyglądasz". Nie mogłem zamienić się w jednego z nich. Nie!
Ale ta czerwona substancja, którą zbierały Siostrzyczki wciąż mnie nęciła, przyciągała do siebie.
Muszę myśleć o czymś innym!
Lufa karabinu gwałtownie zmieniła swój cel. Pociągnąłem za spust. Kule przebiły moją nogę na wylot w kilku miejscach. Upadłem.
Udało mi się. Przestałem myśleć o narkotyku.
Spoiler:

Fragment bardzo fajny, jednak czy on tak łatwo przestaje myśleć o ADAMIE? Dopiero się do niego zbliżali. W moim odczuciu, czuje prawdziwy pociąg do ADAMA (bez skojarzeń! ) kiedy jest blisko niego
No to czekamy na creepa.

pozdrawiam,
Gigsav


Fragment bardzo ciekawy ^^ dziękuję, że dodałeś pomysł numer 2 no i przy okazji te nasze retrospekcje dawnego Rapture Miło się czyta.

creep - czekamy na ciebie
Nie mogłem wstać. Noga bolała i krwawiła. Zacząłem się czołgać - nie miałem wyboru, znów Rapture Records. Powoli, metr po metrze posuwałem się do przodu, niczym początkujący pianista, topornie wygrywający swoją pierwszą melodię. W końcu dotarłem do celu. Kurwa! Zdałem sobię sprawę ze swojego błędu. Przejście było zagruzowane. Kurwa, kurwa, kurwa. Nie wiedziałem co robić. Było mi niedobrze. Oparłem się o ścianę i zacząłem rozmyślać. Od razu odrzuciłem drogę przez Skarb Faraona, zresztą po co miałem iść do Records. Po te nuty ochlapane ADAMem? Zaraz, zaraz. ADAM. TAM BYŁ ADAM! Boże, co się ze mną działo? CO? Zacząłem się śmiać obłąkańczo. W głowie miałem tylko jedną myśl - zdobyć tą substancję, taaak, tylko jej potrzebowałem. Nie zważając na ból, wstałem i pędem ruszyłem w stronę kasyna. Upadałem co raz, ocierałem sobie ręcę, stłukłem kolana. Raz, czy dwa splunąłem wraz z zębem. Ale tak. Dostałem się tam. Wpadłem do Rapture Records. Od razu spostrzegłem krople ADAM, migoczące na podłodze. Odrzuciłem szmaty, przykrywające nuty i zacząłem zlizywać substancję. O taak, muzyka dla moich uszu. ADAM, kochany ADAM, za który oddam życię... Rana przestała mnie boleć. Straciłem przytomność.

"- Witamy, tu Radio Rapture. Jest 26 października 1958 roku, godzina 8 rano. Imieniny obchodzą: Andrew i Frank. Jak zwykle, trochę wiadomości, słuchamy cię Mark.
- O tak, dziś mamy niesamowitego newsa - dr Bridgette Tennenbaum, ta sama, która odkryła naszą dumę Rapture, ADAM, mówi, że nie można się uzależnić od niego. Podważa tym samym zdanie niejakiego profesora, Briana Trency, który uważał, że ADAM jest substancją niebezpieczną dla ludzi."

Co do licha.. Co to było? Znowu te pierdolone halucynacje? Zabierzcie to ode mnie.. Zabierzcie... ADAM!!
ciekawe creep, ciekawe Czyżby nasz bohater się pogrążał?...
Dzienks. To kto teraz?
teraz to Inq, a po nim Gigsav lub ja jeśli Gigsav będzie mieć za dużo roboty Jeżeli po Inq będzie Gigsav - to ja rezerwuję sobie miejsce po nim
Gigsav miał rację, kolejka jak za PRL
jakby wszyscy zaczęliby tak zamawiać sobie miejsca to musielibyśmy stworzyć nowy temat z listą kto po kim xD
Ja teraz nie chce, bo mi sie nie podoba.
no to w takim razie teraz kolej Gigsav'a?
Muszę się stąd wydostać – pierwsza myśl, która wpadła mi do głowy. Wciąż czułem się, jakbym ledwo co wyszedł z pokoju bez klamek i uwolnił się z kaftana bezpieczeństwa. ADAM działał. I to jeszcze jak. Rozpaczliwie spojrzałem na podłogę. Może coś jeszcze zostało? Nie. Pustka podłoga wylizana do czysta, obok notatnik z Requiem. Nie miałem już zamiaru ani sił, by rozpaczać. Przed chwilą nawiedziła mnie kolejna wizja, zlizałem ADAM z podłogi… Niebezpieczną dla ludzi…
Ale ja przecież nie jestem człowiekiem… Ja…
Znów zawroty głowy. Nie wiedziałem co począć. Nie zastanawiałem się już nad tym, jak znalazłem się w Rapture, skąd te wizje. Coś musiałem zrobić. Ale co?
- Ciemko, jesteś tam? – odezwał się głos w moim przenośnym radiu.
Cohen, mój mistrz, mój artysta. To on. To do niego chcę dotrzeć!
Spróbowałem się podnieść. Obróciłem się na brzuch, podparłem prostując ręce. Na razie dobrze. Nie mam zawrotów głowy.
- Ciemkooo? – nawoływał artysta.
Teraz czas wstać. Zgiąłem lewą nogę w kolanie, to samo zrobiłem z prawą. Błąd. Piorunujący, okropny ból zaczął przeszywać całą nogę.
- Aaaa! – wrzasnąłem i znów upadłem na ziemię.
- Dobrze – głos w radiu. – Teraz chodź do mnie. Chodź. Czuję, że jesteś smakowitym kąskiem. Niczym pieśni, które tworzę. Właśnie, pieśni. Gdzie Requiem?!
Teraz dopiero poczułem prawdziwe trapienie. Byłem jednym czło… stworzeniem. Jednak czułem, że coraz bardziej popadam w obłęd. Raz mogłem normalnie porozmawiać, innym razem grałem, jakbym była zaczarowany, a jeszcze innym zachowywałem się jak zwierze polujące na zdobycz. ADAM…
Leżałem tak i rozmyślałem, jakbym czekał na zbawienie. W końcu pomyślałem:
- Pohulałeś tutaj, więc możesz stąd wyhulać. Radź sobie!
Czując przypływa adrenaliny, nerwów i rozpaczy, w mgnieniu oka podniosłem się i zawyłem. Ból naprawdę był straszliwy. Pulsował mi przez całe ciało. Podparłem się o ścianę. Zacząłem oddychać głęboko i powoli. Teraz do nut.
Spokojnie, nie wykonując gwałtownych ruchów zacząłem kuleć w stronę notatki. Ból pulsował, ale już mniej. Kiedy byłem blisko podparłem się o fortepian, schyliłem i chwyciłem za suchy koniec kartek z nutami. Taka piękna melodia zniszczona. To moja wina!
Nie, to wina tej substancji tego… tego zła! Nie! Nie myśl o tym!
Szybko obróciłem się w stronę drzwi i wyszedłem.
Posuwałem stopą po ziemi, a wędrówka robiła się coraz bardziej męcząca. Ale co to? Czyżby Apollo nade mną czuwał?
Zobaczyłem urządzenie. Urządzenie, które miało narysowany znak czerwonego krzyża. Było zepsute. Wysypywały się z niego bandaże, strzykawki, plastry.
- To nie jest mój szczęśliwy dzień – pomyślałem – jednak lepsze to niż nic.
Posunąłem do urządzenia i upadłem na ziemię. Zbierać to ze zmasakrowaną nogą było szaleństwem. Ostrożnie położyłem Requiem obok siebie, po czym zacząłem szukać leku.
Dopatrzyłem się czegoś, co różniło się od pozostałych. Metalowy pojemnik z napisem „Pierwsza Pomoc”. Otworzyłem go i ujrzałem kolejną strzykawkę. Była taka sama jak ta, w której ja trzymałem ADAM, piękną substancję, esencję mojego życia…
Znów uderzyłem się w twarz. NIE MYŚL O TYM!
W strzykawce pływała biała maź. Skąd ja ją znam… Zaraz, zaraz. Pierwsza pomoc, strzykawka, och, wysil umysł!
Zamknąłem oczy i zacząłem myśleć tylko o leku. Przez chwilę zdawało mi się, że kogoś słyszę. Kogoś, kto porusza się blisko mnie, ale nie mogłem się dekoncentrować… A potem już wszystko było jasne.
Obróciłem się na plecy i usiadłem z wyciągniętymi nogami. Chwyciłem za strzykawkę i bez wahania wbiłem ją sobie w zmasakrowaną część ciała i wstrzyknąłem całą substancję. Stało się to, co już dobrze znałem, a co jednak było dla mnie czymś nowym, niesamowitym.
Wszystkie rany, krew, dziury po kulach, to wszystko zaczęło znikać. Goić się. Nawet moja głowa!
Mogłem teraz dumnie wstać i ruszyć. Ruszyć do mistrza. Do artysty. Koniec ze złymi wspomnieniami i myślami. Trzeba działać! Nuty, Tommy Gun i do roboty!
Ponownie odwróciłem się w stronę urządzenia i spojrzałem w miejsce, gdzie odłożyłem nuty. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu były… czyste. Nie wywarło to na mnie jednak wielkiego wrażenia. Widziałem już przecież Człowieka-Robota z wiertłem na ręce i ADAM…
ADAM! Nie! Muzyko graj! Tam, pam, na, naaaaaaa, tralala! Aaaaa!
Kręciłem się w kółko trzymając za uszy i śpiewając. Znów to potworne uczucie. Muszę dostać ADAM!
Nie, nie mogę! Dlaczego ja?! Pam, pam, tralalala!
W głowie tylko widok Siostrzyczki ze strzykawką! Nie, muzyka! Nuty! Jestem prekursorem, wolną rybą!
To był obłęd. Walczyłem z własnym ciałem, własną duszą. Nie wiedziałem ile to jeszcze potrwa. Zdesperowany padłem na kolana i spojrzałem na nuty Requiem. Muzyka! Wpatrzyłem się w nie całym sobą, przeniknąłem do nich, rozpłakałem się… Ale już było po wszystkim.
Teraz widziałem to, co chciałem widzieć. Nuty, jak płynę przez ocean, ryby, ławice morskich stworzeń… Ale dlaczego tylko ocean? Dlaczego nie ląd, słońce i drzewa…
Nie, nie oszukujmy się. Nawet nie wiem jak wyglądają. Jednak znam ich nazwy. To…
- Koniec! – krzyknąłem sam do siebie. Chwyciłem nuty, szybko wbiegłem do Rapture Records i chwyciłem Tommy Gun’a, po czym zacząłem maraton. Fort Frolic Maraton.
Nie wiem ile zajął mi bieg. Mijałem obrazy, popsute lampy, reklamy, afisze, malowane na różne kolory ściany. Raz biegłem, a raz szedłem, wciąż myśląc o teatrze. Fleet Hall. Artysta.
W końcu zobaczyłem migocący w oddali napis „TEATR FLEET HALL”. Byłem tak blisko. Broń nie ciążyła mi na plecach. Nuty dodawały lekkości. Poczułem, że usta wykrzywia mi uśmiech.
Tuż przed drzwiami znów poczułem ból skroni. Pomyślałem, że stanie się najgorsze. Szczęśliwie się myliłem.
Teraz byłem za drzwiami teatru. Publika wiwatowała, gdy na scenę został wywołany. Sander Cohen. Już miał zasiąść za fortepianem i…
Wizja skończyła się. Wciąż stałem na równych nogach. Wszystko w porządku. Mogę ruszyć. Mogę ruszyć prosto do artysty!

Myślę, że tak "szeroko dla wyobraźni otwarta droga" wystarczy. W końcu sami możecie zdecydować co będzie dalej. Ja miałem swój pomysł na spotkanie z Cohenem (zamieszczam w spoilerze), ale sobie odpuściłem. Dla dobrej sprawy
Pomyślicie też pewnie " Co ten idiota wymyślił z apteczką?". No cóż, w Bioshocku naciskamy klawisz odpowiedzialny za leczenie i widzimy tylko jak podnosi się nasz pasek zdrowia. Skoro większa część Rapture to strzykawki ze wszystkim, pomyślałam, że czemu nie apteczka
SPOILER z motywem:
Spoiler:

A żeby tak przy spotkaniu z Cohenem nasz bohater nie chciał oddać nut zaczarowany ich pięknem?



pozdrawiam,
Gigsav
ok Gigsav - no to teraz ja mam tylko jedno zastrzeżenie do tego jak Cohen woła bohatera. "Ciemko" xD brzmi to dosyć dziwnie jak dla mnie. Coś takiego z ust Cohena? Hm...
Chodzi o ćmę. Najpierw nawołuje spokojnie, a potem już poważniej

pozdrawiam,
Gigsav

PS A teraz nie Inq?
Spoiler:

Z apteczką pomysł nie jest głupi, jest bardzo dobry.
Dalej przypominam o premierze Rekwiem, do której Gigsav już nawiązał, co bardzo mnie cieszy.

Teraz niech może Mateusz coś napisze, wydaje mi się, że on ma najbliższą do mojej wizję bohatera.


Wolnym krokiem wkroczyłem tam. Ostrożnie, powoli. Kamery przyglądały mi się uważnie, ale chyba były po mojej stronie. Tak... Czas na spotkanie z nim. Otworzyły się drzwi. Na chwile wszystko wyblakło, by po chwili ujrzeć mniej zniszczoną salę. Na środku grał młody chłopak w karnawałowej masce. Fortepian był obłożony dynamitem, a z głośników dobiegały krzyki Cohena:
- Nie, nie, NIE!!!! ALLEGRO ALLEGRO!! NIE!
Młodzieniec nie wytrzymał i przestał grać.
- Cohen ty popierdoleńcu! Wypuść mnie stąd! - grający wręcz błagał tego starszego człowieka, ale na próżno...
Głośny huk rozbiegł się po całym Fleet Hall. To był ostatni koncert w jego życiu. Znów wróciłem do "rzeczywistości". Na scenie w dalszym ciągu stał ten cudowny instrument.
- Moja mała ćmo - z radyjka dobiegał głos artysty. - Proszę, zejdź na scenę. To twoja chwila, twój występ. Czas żeby zabłysnąć. Przygotuj się, ale niech to trwa krótko. Publiczność nie może czekać w nieskończoność...
Dopiero wtedy spostrzegłem gipsowe rzeźby, siedzące na krzesłach. Niektóre biły brawo, niektóre rozmawiały ze sobą, a inne wyglądały, jakby z niecierpliwieniem czekały na show. Usiadłem przy fortepianie i ułożyłem nuty. Kaszlnąłem głośno, tak jak to robią wirtuozowie, ażeby uciszyć hałasujących ludzi. Zrobiłem to odruchowo. Przecież oprócz mnie były tylko rzeźby, puste skorupy, nie znające się na sztuce... Co z tego?! Zagram dla mojego mistrza.
- Dedykuję cały mój występ, niezwykle charyzmatycznemu człowiekowi! Dedykuję to Sandrowi Cohenowi! - wrzasnąłem, a mój głos rozniósł się echem po całym Fleet Hall, a nawet po całym Forcie Frolic. Położyłem palce na klawiszach. Kątem oka spostrzegłem tego geniusza muzyki. Siedział na krześle, w loży dla VIP-ów. Czułem się zaszczycony jego obecnością na moim spektaklu. Zacząłem grać. Istniał dla mnie ten instrument i nuty. Dopiero teraz zauważyłem, jak majestatyczny, smutny i potężny jest ten utwór. Tak. Requiem. Requiem dla Andrew Ryana. Instrukcja mówiła o szybkim tempie tego majstersztyku muzycznego. Miałem to gdzieś. Moja muzyka była stanowcza, wolna i przepełniona żalem, emocjami. On płacze! Sander płacze! Wykonanie wzruszyło go aż tak bardzo!? Sam chciałem się rozpłakać, lecz nie mogłem. Co powiedziałaby na to publika? Melodia, ach, ta melodia! Zesłana chyba przez bogów! Grałem jak automat, nie robiąc żadnych wpadek. W końcu skończyłem. Uderzyłem palcami tak mocno w klawisze, że dźwięk był niesamowicie niski. Krótka cisza. Obróciłem się i spojrzałem na skamieniałą z zachwytu widownię. Nagle, nie wiadomo skąd dobiegły się głośne oklaski. Krzyki, prośby o bisy, głośne brawa i róże spadające w moim kierunku. Miałem wrażenie, że te posągi ożyły, bo doznałem tak realistycznego złudzenia... Niespodziewanie, przy drzwiach pojawił się Cohen. Schodził po tych schodkach, schodził po tym dywanie, wpatrzony we mnie. Szedł wyprostowany, rozkładając ręce jak do uścisku.
- Ty... Ty!... TY!!! TY JESTEŚ WSPANIAŁY! - wykrzyknął artysta z podziwem. - Miałem wielu uczniów. Jedni grali jakby słoń im na ucho nadepnął. Inni, grali przeciętnie, tak jak każdy mógł zagrać. Rzadko kiedy zdarzały mi się talenty. Ale ty jesteś fenomenalny! Jesteś geniuszem. - wyszeptał ostatnie zdanie. Dotknął mojego ramienia i przyjrzał mi się z bliska. - Kiedyś. Poprosiłem pewnego człowieka, aby pomógł mi stworzyć jedno z mych największych dzieł: "Kwadryptyk" Bałem się śmierci. Śmierć daje wielu artystom zapomnienie. Mieszkańcy Rapture zapomnieliby o mnie. Chciałem więc coś zostawić dla potomnych. Kiedy widzę ciebie, mam to czego chciałem. Mam zastępcę! Znalazł się tak wielki geniusz. Tak wielki jak ja sam. Wiele w życiu osiągniesz i to bez niczyjej pomocy. Dziękuję ci. W nagrodę otwieram drzwi do Rapture Metro. Pamiętaj jednak, że Fort Frolic zawsze będzie twoim domem, a Sander Cohen z przyjemnością przyjmie kogoś takiego jak ty... Przed odejściem, ofiaruję ci coś. W ogrodzie Ewy znajdziesz mały, muzyczny prezent i tonik Atleta. Geniusz musi być silny nie tylko psychicznie, ale i fizycznie. A teraz wybacz, muszę odejść. Nagrać coś nowego. Coś...dla ciebie!
Nie dał mi dojść do słowa. Może to i lepiej? Tak zafascynowało mnie to requiem, że zapomniałem jak się mówi. Ledwo co rozumiałem jego wypowiedź, tak długą i pełną pochwał. Wielki artysta zniknął w chmurze czerwonego dymu, zostawiając mnie samym w Fleet Hall. Z fortepianem, z różami u mych stóp i publicznością, która wciąż bacznie mnie obserwuje, czekając na kolejny spektakl...
Fragment rzeczywiście krótki, ale bardzo dobry. Szybko rozegrałeś zdania i ożywiłeś bohaterów
Po Inq zajmuję miejsce w kolejce oczekujących

pozdrawiam,
Gigsav

PS
Krótka cisza. Obróciłem się i spojrzałem na skamieniałą z zachwytu widownię.
Leżałem
dzięki. Co do małego muzycznego instrumentu to myślałem o Spoiler:

skrzypcach



Spoiler:

Nie dlatego, że coś głupio napisałeś (bo nie napisałeś). Po porosty widownia była z gipsu, a Ty zastosowałeś takie ironiczne porównanie (w dobrym sensie), że się roześmiałem
Co do skrzypiec - naprawdę dobry pomysł. Od razu mam w uszach Vivaldiego czy Mozarta

pozdrawiam,
Gigsav


no to bardzo mi miło, że poprawiłem ci humor Nie ma to jak dobra ironia na dzień dobry. W końcu Sander chciał zadbać o publikę dla swojego ulubieńca

Ps. Skoro potem Inq, a po Inq'u ty to potem mogę być ja?
Dobra, zaraz coś napiszę.
Spoiler:

Musze poinformować, iż "zmierzyłem" naszą książkę. Wepchnąłem do Worda, czcionka na Times New Roman 12 i osiągnęliśmy wynik... 14 i pół strony!
Więc naprawdę świetnie nam idzie. Gratuluję wszystkim, bo całość czytaj się jak jedną książkę

pozdrawiam,
Gigsav


o wow! nieźle! Pytanie tylko czy mierzyłeś od początku tematu czy od tego co zaczęliśmy od nowa
Spoiler:

Od momentu, gdzie zaczęliśmy od nowa. Przy czym wklejałem same fragmenty, bez postów. Ale to chyba oczywiste

pozdrawiam,
Gigsav


Dobra, zaraz coś napiszę.

-----------------------------

To był mój dzień. Po drodze kilku wyglądało na niezadowolonych, ale nie przejmowałem się - nawet nie patrzyłem jak umierali. Rozpierała mnie duma na myśl, że zostałem wybrany spośród tak wielu.
Idąc gdzie mnie nogi poniosą znalazłem się w ogrodzie obfitości. Było tak jak powiedział - tonik (czarne punkty przeleciały mi przed oczami) i futerał.
Co pierwsze?
Wziąłem oba i skierowałem się do metra.

Będąc tam, rozłożyłem to wszystko na ławce. Dobra, najpierw skrzypce, tonik zaaplikuje sobie z batysferze - w końcu chwilę będę płynąć.
Chwila była doprawdy magiczna, iluminacje tworzone przez wodę nadawały całemu pomieszczeniu nieziemski wygląd. Zamek otworzył się z kliknięciem. Z czcią uchyliłem wieko.
http://www.youtube.com/watch?v=vl9sYPMHn48
Z nabożną czcią wyjąłem skrzypce z futerału. Były delikatne i piękne jak pajęcza sieć. Najdoskonalszy popis sztuki lutniczej, jaki dane mi było oglądać. Drewno, lakier, rzeźbienia, wszystko było perfekcyjne. Naprężyłem włosie smyczka i tak jak podpatrzyłem to u skrzypków, z którymi miałem okazję grać, przeciągnąłem wzdłuż niego kalafonię. Powtórzyłem to kilka razy, dopóki nie zaczęło stawiać oporu. Przyłożyłem smyczek do strun.
Może to intuicja, może szcześliwy traf, ale dobrze wiedziałem, gdzie znajdę jakie dźwięki. Grałem patrząc w te zastygłe twarze po sufitem na których odbite od wody światło malowało całe spektrum uczuć.
Tańczyłem jakiś eurofyczny taniec grając dla tych światłocieniowych postaci.
Nie wiem jak długo.

Opadłem z sił. Pierwsza struna pękła z żałosntm dźwiękiem jakby mi wtórując. Włożyłem skrzypce do futerału.

W batysferze rzuciłem się na siedzenie uprzednio wybrawszy trasę podróży. Pora było zobaczyć, co mi da ten specyfik. Odkręciłem pokrywę puszki. W cylinderze o średnicy ok. 8 cm spoczywała strzykawka. Była też instrukcja, którą znałem na pamięć.
Dziwne uczucie. Nigdy specialnie nie przywiązywałem uwagi do ćwiczeń fizycznych. Teraz chyba nadrabiałem zaległości.
Czułem jakby pęczniało mi całe ciało. Tak musi czuć się gąbka, która nasiąka wodą.
Zabolało. Chwyciłem się oparcia wyrywając je.

Było już po wszystkim. Popatrzyłem na kawał metalu, który trzymałem w ręce. Trzeba będzie się nauczyć kontrolować te siłę. Pajęcze palce pianisty były teraz przeszłością.
Upadłem na podłogę załamany. Teraz już nigdy nie będę mógł zagrać Rekwiem dla Ryana...!
Jedyne co mi pozostało to napisać Rekwiem dla siebie.
ciekawy fragment, tylko początek taki niezrozumiały mi się wydaje ale zakończenie jest ciekawe, zostaje pole do popisu
A tak swoją drogą, Gigsav, proszę cię, nie pisz tralalala, bo to głupie.
Spoiler:

Rzeczywiście zostawia. Fragment jest świetny. Naprawdę oddajesz nastrój wirtuozerii, Inq. Nadrabiasz tym nawet brakujące opisy. A z włączoną muzyczką fajnie się czytało. Mam już dobry pomysł, więc lada moment zabiorę się za kontynuację

nie pisz tralalala, bo to głupie.

Nie przesadzajmy, ale OK

pozdrawiam,
Gigsav


Panowie, muszę przyznać, że nasze opowiadanie jest naprawdę dobre. Ważne jest to, że zgraliśmy się - wszystko czyta się płynnie i lekko Oby tak dalej.
Ja mogę dzisiaj coś napisać, ale dopiero wieczorem. Jednak na pewno nie tak późno jak wczoraj.
ok. To tylko czekam aż Gigsav coś napiszę i następnie mój fragment. Więc po mnie Ro-Bhaal jeśli tak miałoby być
Teraz dotarło do mnie co zrobiłem. Skrzypce były praktycznie zniszczone. Dałem się ponieść muzyce. Sam posiadam nadludzką siłę. Chcę napisać Requiem. Potrzebny mi papier. Papier i pióro.
Kawał metalu rzuciłem na ziemię i właśnie w tym momencie batysfera dobiła do celu. Skarb Neptuna. Miejsce wyglądające źle i złowieszczo.
Drzwi batysfery otworzyły się. Chwyciłem za rączkę futerału ze skrzypcami i wyszedłem.
Powitał mnie straszliwy krajobraz. Na ścianie dość szerokiego filara wisiał mężczyzna. Stryczki były założone na jego szyję i obie ręce. Cała ściana była straszliwie obryzgana krwią. Oczy bolały mnie od tego widoku. Kto mu to zrobił? Czy mnie może czekać równie straszliwa śmierć? Mocniej zacisnąłem dłoń na rączce futerału, a ten upadł na ziemię. Zgniotłem i oderwałem uchwyt.
Szybko ukląkłem, i tym razem z niesamowitym skupieniem i lekkością podniosłem futerał. Niesamowite. Jak mogłem zniszczyć ten przepiękny instrument? Jak mogłem być tak mało opanowany? Wiedziałem już, że nie do końca jestem normalny, ale… Ech, nie ma czasu na rozmyślenia. Muszę ruszać.
Trzymając futerał w ręku podniosłem się i jeszcze raz spojrzałem w stronę filara, tym razem bardziej koncentrując się na otoczeniu za nim.
A były tam gruzy. Gruzy, które wydawały się nie do przejścia. Od wszystkiego dzieliło mnie jakieś dziesięć metrów. Pomieszczenie, w którym się znajdowałem było bardzo wysokie. Wszędzie świeciły się neony. Neony zniszczone, migające raz po raz. Pod filarem, a raczej ciałem mężczyzny stał stół. Coś się na nim znajdowało.
No cóż, z daleka nie mogłem określić nic więcej, więc ruszyłem. Szedłem powoli, oddychając głęboko. Futerał ściskałem tak lekko, jakbym w ogóle go nie ściskał. Jednak co spojrzenie okazywało się, że jeszcze trochę, a odcisnę na nim palce.
Zatrzymałem się przed filarem. Zabity mężczyzna śmierdział zgniłym mięsem. Myślałem, że zwymiotuję dlatego cofnąłem się kilka kroków.
A co jeśli ktoś tu grasuje? – pomyślałem.
Nagle straszliwe ciarki przeszyły całe moje ciało. Tommy Gun! Musiałem go zostawić kiedy zasiadałem przed pianino. Ale jak mogłem w ogóle zdjąć go z pleców?! Och, nie ważne!
Zacisnąłem zęby i z całej siły tupnąłem nogą w podłoże. Ziemia się zatrzęsła, wszystko podskoczyło, a grzmot echem poniósł się po pomieszczeniu. Kto wie czy nie jeszcze dalej.
Futerał wciąż bezpiecznie spoczywał w moich dłoniach. Zwróciłem wzrok w stronę stołu. Leżał na nim tylko mały odtwarzacz z kasetą w środku. Odłożyłem futerał na blat stołu, a zabrałem z niego odtwarzacz. Miał naklejoną karteczkę z napisem: „Wciąż żyjemy”. Nie mając nic do stracenia nacisnąłem na przycisk „Play”.
- Witaj – rozległ się głos z odtwarzacza. – Jeśli słyszysz tę kasetę to znaczy, że ja już nie żyję. JA nie żyję, ale inni tak – mężczyzna mówił szeptem. - Nie wiem, czy mogę ci zaufać. My wciąż żyjemy, powtarzam. Nie jesteśmy ludźmi, ale zachowaliśmy ludzkie umysły. MY WCIĄŻ ŻJEMY. O nie, idą po mnie. Słuchaj, znajdziesz nas… O nie, nadchodzą.
- Ej, ty! To on! – krzyknął ktoś w tle. – Brać go!
- Trzymają w ręku liny. Co oni… Nie, proszę, nie!
I szum. Kaseta nie przewinęła się nawet do połowy, ale ja już wiedziałem, że dalej nie było nic. Dowiedziałem się też do kogo należy ciało na ścianie.
Nikt nie mógł się dowiedzieć o istnieniu kasety. Zacisnąłem więc pięść, o kiedy ją otworzyłem na podłogę posypały się małe kawałki plastiku i długa wstęga pogniecionej taśmy.
Raz jeszcze spojrzałem na człowieka, w jego oczy. Miał otwarte usta, a jego drzwi duszy wyglądały tak, jakby umierał powoli i w cierpieniach. W cierpieniach… Krzyki… Męczarnie…
Okropny ból skroni, czaszka próbująca wgnieść mózg…
Teraz tam stałem. Było ciemno. Obok siebie słyszałem głębokie wdechy i wydechy, połączone ze skomleniem. Nagle zapaliło się światło. Znajdowałem się w małym, betonowym pomieszczeniu, bez okien i z jednymi drzwiami, a przede mną, zakuty w gąsior, na kolanach leżał nagi mężczyzna. Jego plecy krwawiły obficie. Wszędzie było też widać krwiaki i siniaki. Stałem za mężczyzną, więc nie mogłem dostrzec jego twarzy. Nagle drzwi otworzyły się z hukiem i wszedł przez nie inny człowiek. Nie, nie człowiek. Było to stworzenie. Wyglądało… jak ja… Rany na twarzy, przyszywane części skóry…
W jednym ręku trzymało coś przypominającego… wiertarkę, a w drugiej trzy długie liny.
- No dobrze – odezwał się oprawca. – To co najpierw, pistolet na gwoździe czy od razu wolisz umierać?
Otworzyłem oczy. Leżałem na ziemi przed stołem i mężczyzną. Podniosłem się z wyraźnym trudem. Jak mogło do tego dojść? Kim był ten mężczyzna? I o kim mówił?
Zastanawiałem się naprawdę długo, ale potem przypomniałem sobie co miałem do zrobienia. Requiem.
- To niemożliwe – pomyślałem.
Na stole, tuż obok odtwarzacza leżała kartka w pięciolinię i pióro. Muzyka! Czas już najwyższy!
Teraz już nie myślałem o wciąż mnożących się pytaniach. Postanowiłem pisać. Chwyciłem pióro, przycisnąłem je do kartki. Słyszałem tę muzykę! Już chciałem postawić pierwszą nutę, kiedy pióro rozleciało na kilka części, pozostawiając na kartce obfitego kleksa.
- Nie! – zawołałem. Znów dałem się ponieść emocjom. Znów przestałem panować nad siłą! Nie mogłem się powstrzymać. Chwyciłem futerał w obie ręce i zacząłem nim uderzać o brzuch powieszonego mężczyzny.
- To – uderzenie – wszystko – uderzenie – twoja – uderzenie – WINA!
Uderzałem dalej, nie zwracając uwagi na brzęczące, jakby wołające o pomoc struny. Czułem się jak obłąkany.
- Nieee! – wrzeszczałem dalej. Kiedy futerał się rozleciał zacząłem uderzać pięściami. I uderzałem, szybko, rytmicznie. Muzyka nigdy mnie nie opuści! Uderzałem tak długo, aż nogi odleciały od ciała mężczyzny i natrafiłem na ścianę.
Potem opadłem na ziemię… i znów się rozpłakałem.
Nie wiedziałem jednak, że teraz czeka mnie coś o wiele gorszego. Po drugiej stronie gruzu dało się słyszeć mocne walenie w drzwi. Coś się zbliżało. Chciało mnie dorwać.
Batysfera odpłynęła sama, nawet nie zauważyłem kiedy. Nie było drogi ucieczki…

Proszę. I raz jeszcze przepraszam za czas oczekiwania.

pozdrawiam,
Gigsav
fajny fragment tylko powiedz mi co to za miejsce? Neptune's Bounty?
Spoiler:

Kurde, Ty to masz tempo czytania


Skarb Neptuna.
Tak, w angielskiej to Neptune's Bounty

pozdrawiam,
Gigsav


Spoiler:


Na ścianie dość szerokiego filara wisiał mężczyzna. Stryczki były założone na jego szyję i obie ręce.
Po tak długim czasie (przyjmijmy, ze ok. 5 lat) z gościa nic by nie zostało. Bo tu chodzi o tego co wisiał już jak Jack tam był, czy kogoś nowego powiesili?

A tak poza tym, to jaką sobie muzykę wyobrażacie?


Spoiler:

Tak, wiesz, w sumie to chodzi mi o kogoś nowego, ponieważ o napisie "Smuggler" nic nie wspomniałem

A o co z tą muzyką chodzi?

pozdrawiam,
Gigsav


To walenie. To straszne walenie w mojej głowie. Argh! Kątem oka spostrzegłem leżącą strzelbę ze śrutem. Podniosłem i naładowałem. Cóż... Miałem jeszcze klucz francuski i dłuto... Wolnym krokiem obszedłem kolumnę i zauważyłem małą budkę. Wszedłem tam i zauważyłem kostium płetwonurka, ukryty we wnęce. Pół człowiek, pół Tatusiek. Ktoś wykonał kawał dobrej roboty. Ciśnienie nie zmiażdży zakładającego kostium. Pośpiesznie założyłem go. Najpierw dziwaczny dół. Twarde spodnie miały od razu połączenie z butami. Przyzwyczajony do normalnego ubierania się, lekko się zdziwiłem. No cóż... Witamy w Rapture. W pośpiechu włożyłem górę, hełm i przymocowałem dziwaczny, duży plecak. Łomot dobiegający z korytarza robił się coraz większy. Ubrany jak nurek wcisnąłem mały, czerwony przycisk. Pomieszczenie zaczęło wypełniać się wodą. Pośpiesznie zabrałem wiszący na ścianie harpun, gdyby ktoś odważyłby się zaatakować mnie. Nastąpiło otwarcie włazu przez maszynę i wypłynąłem. Metalowe pomieszczenia nie stanowiły ograniczenia. Już nie. Możliwość wyboru miejsca, do którego chce się udać jest interesująca. Skafander nie należał do najwygodniejszych, dlatego postanowiłem maszerować po piaszczystym dnie oceanu. Na początek trafiłem na cmentarz maszyn. Przechadzałem się między zatopionymi łodziami i samolotami. Przez okna niektórych z nich widać było martwe, porośnięte glonami zwłoki. Ludzie, którzy nie mieli szans na ratunek. Woda powoli zapełniała ciasne kabiny, wlewając się bezlitośnie do płuc. Pieczenie, dławienie i okropny ból. Chcieli się obronić przed tym. Ich komórki zaczęły wrzeszczeć, nie mogły rozprowadzić tlenu. Brak tlenu = śmierć. Resztkami sił paznokciami zdrapywali farbę. Czułem się jak na podwodnym złomowisku. Chyba odkryłem tajemnicę Trójkąta Bermudzkiego. Cały ten syf trafia do Rapture. Minąłem gigantyczny wrak statku opuszczając ponury śmietnik. Po kilku minutach, wspiąłem się na piaszczystą górkę. Moim oczom ukazał się widok niezwykły, jak z baśni. Jak z tych opowieści, których akcja toczy się w mitycznym królestwie, pełnym magii...
Co ujrzałem? Rapture. Rapture w całej jego okazałości. Nie zniszczone z zewnątrz, nie tknięte. Między wielkimi, metalowymi wieżami pływały ławice ryb. W oku zakręciła mi się łza. To jeden z tych widoków, który zapiera nam dech w piersiach i mamy ochotę krzyczeć z euforii i podniecenia. Szkoda tylko, że to miasto nie jest takie jak na początku. Powoli, ostrożnie zszedłem z pagórka i ruszyłem w kierunku zabudowań. Obok mnie falowały wodorosty, pływały meduzy i unosiły się bezwładnie ślimaki. Ślimaki! ŚLIMAKI! MAJĄ ADAM! Tak... ADAM. Chcę go, ale nie mogę.
- Ten kombinezon wszystko utrudnia, ale nie martw się skarbie, tatuś już idzie - zaśmiałem się złowieszczo i już miałem zdjąć ten skafander, kiedy przypomniałem sobie, że przecież znajduję się na dnie oceanu, gdzie ciśnienie rozerwałoby mi czaszkę z łatwością. "Myśl! Myśl racjonalnie! Powstrzymaj się, chyba że chcesz skończyć jak ci ludzie, którzy utonęli! - zacząłem powtarzać sobie w myślach. Oddaliłem się szybko od tego pasożyta, gdy zdałem sobie sprawę, że krążą wokół mnie tysiące ich. Miałem ochotę się rozpłakać, ale nie mogłem. Moja śmierć będzie osobistą klęską. Poza tym zadałbym poważny cios Cohenowi. Uspokój się więc i ruszaj do najbliższego budynku.
Po bardzo długim czasie dopadło mnie zmęczenie. Chciałem położyć się i przespać. To było nie możliwe. Musiałem iść dalej. Dotarłem w końcu do miasta. Wszystko wyglądało jak przez mgłę. Odbiłem się od dna i wcisnąłem przycisk w kombinezonie. Plecak zaczął warczeć, bulgotać i pluć bąbelkami, Trwało to krótko, lecz pozwoliło mi płynąć do góry, do światła. Po przebiciu się przez gęstą smugę, moim oczom ujrzał się następny cudny widok. Tak. Znajdowałem się w nieoficjalnym sercu Rapture. Ze każdej strony, na ścianach budynków widniały kolorowe neony. Reklamy jakże dobrze znanego mi "Fleet Hall", loga "Sir Prize" i "Bella Mia's High Fashion". Czułem się jak w domu. Otaczały mnie reklamy, oglądane niegdyś przez licznych mieszkańców. Wciąż myślałem o moim domu - o Forcie Frolic. Tęskniłem za tą muzyką, za tymi gipsowymi rzeźbami. Opuściłem to miejsce niedawno, a chciałem wrócić z powrotem. Zacząłem płynąć do przodu, gdy zaniepokoił mnie szybko ruszający się obiekt. Zdążyłem zauważyć niewyraźny kształt i czerwone, święcące ślepia. Na szczęście miałem harpun. Nic mi nie groziło.
Błądziłem między budynkami, nie wiedząc gdzie się udać, ani jak się dostać do środka. Wtedy ujrzałem kolejnego płetwonurka, wyglądającego tak jak ja. Obrócił się i spojrzał się na mnie. Był w posiadaniu nawet tej samej broni. Wycelował we mnie i chwycił za spust. Mobilizacja i ruchy! Trzeba go dorwać! Jeden celny traf i stanę się zapuszkowanym pokarmem dla rybek. Cudem uniknąłem ostrej torpedy. Nie chciałem być dłużny. Wymierzyłem w niego harpun i... PUF! Poleciały bąbelki wody, a po chwili woda wokół mnie zrobiła się czerwona. Metalowa istota miała przebity hełm. Śmiertelna rana. Zgon natychmiastowy. Zrobiło mi się trochę lżej na sercu. Zagrożenie minęło. Wtedy spostrzegłem, że znajduję się w okolicy Medycznego Pawilonu. Mógłbym w końcu poczuć marmurową posadzkę pod stopami. Zbliżyłem się do jednego z okien i zajrzałem do środka. Patrzyłem na zdemolowany gabinet dentystyczny. Czyżby jakiś klient był niezadowolony z wykonanej usługi?... Stół zachlapany krwią, narzędzia leżące na podłodze i mnóstwo ciał leżących na podłodze. Okrążyłem całą wieżę, zaglądając, patrząc co znajduje się wewnątrz budowli. Zakrwawiony, zrujnowany hol chirurgii, ze znakiem, zagradzającym drogę - drogę do jedynego człowieka, który mógł naprawić moją twarz. Następnie zawędrowałem pod krematorium "Wieczny płomień" - tak trafnej nazwy jeszcze nigdy nie słyszałem. Wnętrze faktycznie płonęło. Metalowe rury i piec krematoryjny powoli się topiły. Dalszą obserwację uniemożliwił mi dym zasłaniający okna. Wreszcie odszukałem właz wejściowy. Nacisnąłem przycisk i wpłynąłem do środka. Po chwili woda została wessana, a ja mogłem zdjąć kombinezon płetwonurka. Zostawiłem harpun na wieszaku i wyszedłem. Znajdowałem się przed wejściem do Medycznego Pawilonu. Jakiś impuls kazał mi iść w kierunku punktu dla personelu. Po zakrwawionych schodach wszedłem na górę i minąłem awaryjny dostęp do batysfery płynącej do Skarbu Neptuna. Aż tak długo płynąłem? Może straciłem poczucie czasu? Stałem przy panelu otwierającym drzwi do Medical Pavilion. Światła zapaliły się jasnym światłem, żelazna, zardzewiała brama otworzyła się mocno skrzypiąc i rozległy się opętańcze krzyki ludzi. Istot, zbliżających się w moją stronę...
Spoiler:

Muszę niestety przyznać, że fragment nie przypadł mi za bardzo do gustu. Szybko rozwijająca się, brak opisów, sporo powtórzeń na początku, który zresztą zrobił mi mętlik w głowie. Bohater nie myśli, nie rozmyśla (wiem, jest na dnie oceanu, ale trochę mogłeś dać ). Poza tym ciśnienie, skoro było aż tak wysokie, powinno zgnieść mu głowę tak czy tak. Szybko ubrał ten kombinezon jakoś, był i go nie ma, a za chwile jest w Pawilonie Medycznym. Ogólnie, po Twoich zapewnieniach, spodziewałem się czegoś wiele lepszego.
Ale nie przesadzajmy, to też złe nie jest. Jest dobre. Moje fragmenty się nie umywają, ale kurczę, Twoje wcześniejsze zdawały się być lepsze.

pozdrawiam,
Gigsav


Spoiler:

Gigsav - rozmyślenia zastąpiłem opisami krajobrazu nie zawsze w książce są rozmyślenia bohatera, czyż nie? Niektóre rozdziały są pełne przemyśleń, a inne pełne opisów i lekkich zwrotów akcji. Szybko ubrał kombinezon - a co miałem powiedzieć? "Założyłem najpierw wielki gumowy but, potem drugi. Następnie wziąłem się za gacie, ale coś nie szło, więc zdjąłem buciory..."


Spoiler:


"Założyłem najpierw wielki gumowy but, potem drugi. Następnie wziąłem się za gacie, ale coś nie szło, więc zdjąłem buciory..."
A oczywiście. Mogłeś powiedzieć, że w wielkim pośpiechu zakładasz ten kostium i wymienić jego elementy. Przynajmniej cząstkowo. Opisy krajobrazu.

dlatego postanowiłem maszerować po piaszczystym dnie oceanu. Na początek trafiłem na cmentarz maszyn. Przechadzałem się między zatopionymi łodziami i samolotami.
Dalej jest fragment ze zwłokami - jest fajny. Ale tutaj takie szybkie przeskoczenie. Mogłeś opisać jak zanurzyłeś się wgłąb oceanu, jakieś małe odczucia. No, jak mówię, trochę tak wszystko nie dopięte na ostatni guzik

pozdrawiam,
Gigsav


Spoiler:

Ne wiem jakim cudem koleś ubrany w taki kombinezon by pływał warzył by mnóstwo takie kombinezony służyły do chodzenia po dnie popraw to, acha i jeszcze to zabijanie jeden strzał i po nim? To by było za proste poza tym nie ma powodu by atakował.
.


hm... masz rację. zaraz dodam jakieś innowacyjne, techniczne rozwiązanie
Spoiler:

To niemożliwe przemieszczać się tam szybko z takim czymś na sobie. Raz, że woda spowalnia ruchy, dwa, że to trochę waży. Także walka z BD (o ile to DB) jest strasznie uproszczona. Takie kombinezony miały doprowadzany tlen oddzielnie (tzn. nurek był zależny od obsługi, nie miał własnego zbiornika powietrza).

Sorry, Mateusz, ale twoje poprzednie prace bardziej mi się podobały.


Spoiler:

Kurde, albo czytasz w myślach, albo sam się dopatrzyłeś i poprawiłeś wszystko to, co mi przeszkadzało. Teraz jest naprawdę lepiej, tak jak poprzednie fragmenty Twojego autorstwa
Korzystając z okazji zajmuję sobie miejsce po ostatnim w kolejce, BOUNCER'rze zdaje się Dlatego proszę się nie dziwić, że pracę dodam dopiero jutro

pozdrawiam,
Gigsav


ok ludzie. Zmieniam walkę z nurkiem.

Spoiler:

To niemożliwe przemieszczać się tam szybko z takim czymś na sobie. Raz, że woda spowalnia ruchy, dwa, że to trochę waży. Także walka z BD (o ile to DB) jest strasznie uproszczona. Takie kombinezony miały doprowadzany tlen oddzielnie (tzn. nurek był zależny od obsługi, nie miał własnego zbiornika powietrza).

Sorry, Mateusz, ale twoje poprzednie prace bardziej mi się podobały.



Nie zawsze , stroje z własnym systemem nie potrzebowały obsługi bo miały akwalungi.
Spoiler:

I dalej coś mi nie pasuje. Na szczęście już nie tak dużo jak na początku Po pierwsze - po co "atakowałeś" tego drugiego Tatuśka? Po drugie: W ogóle nie ma opisu Pawilony, niczego po prostu. Mówisz o pomieszczeniach i ogniu, ale o kolorze, co było w środku, jakie były schody... nic. Możesz jednak chcieć, aby opisał to ktoś inny, to wtedy rozumiem.

pozdrawiam,
Gigsav


Spoiler:

poprawię tylko jeden opis. Poza tym przecież to on pierwszy wystrzelił, ale dopiszę trochę, aby było bardziej jasne


To ja odstąpię trochę od tematu - kto teraz pisze? Czy to już moja kolej?
tak Ro-Bhaal. Teraz ty
W takim razie zaraz biorę się do pisanie
Spoiler:


A o co z tą muzyką chodzi?
Chodzi o to, że jak się czyta cały czas o muzyce, to można ją sobie wyobrazić


Spoiler:

Tak. Jak dla mnie gra na skrzypcach naszego bohatera była wyjątkowym momentem. Aż wyobrażałem sobie te nieposkromione melodie, które mógł wygrywać.

pozdrawiam,
Gigsav


Spoiler:

Weź zanuć
Ja niecierpię jak mi się muzyka śni, bo przeważnie jej nie pamiętam, pamiętam tylko, że to było coś, czego na jawie nigdy bym nie wymyślił.
Dobrze, że pamiętam jakie mi się laski śnią xd


Spoiler:

No nie. I ten cytat do podpisu dałeś? xD Miał utrzymać poważny nastrój, bohater popada w obłęd... A tu sobie pośmiewisko robią Ech, nie ma to jak ironia
Tak, w snach przeważnie nic nie słychać. Dopiero potem, gdy jakąś cząstkę snu pamiętamy, nasz organizm sam nasuwa dźwięki na odpowiadające im sytuacje. Co dziwne - czasem pamięta się, co w śnie mówią. Ale jaka gra muzyka: nie...

pozdrawiam,
Gigsav


Spoiler:

No właśnie mi chodzi o to, że ja w snach słyszę bardzo dużo. Generalnie mam bardzo dobrą pamięć do snów, czasem zapamiętuje nawet całe, jeśli są jakieś szczególnie ważne lub odkrywcze. Rzadko śni mi się coś związanego ze mną, częściej są to zupełnie wymyślone historie wymyślonych ludzi.


Spoiler:

Tyle tajemnic skrywa ludzki organizm. Jak może nam się śnić coś, czego nie widzieliśmy na oczy? Myślę niestety, że za tego życia się nie dowiemy. Gdzieś czytałem, że naukowcom udało się odkryć dopiero jak działa 5% naszego mózgu. Cóż, sporo przed nimi.

Ale odeszliśmy od tematu. Przepraszam za offtopic

pozdrawiam,
Gigsav


Spoiler:

A jak mogą nam się podczas czytania książek wyobrażać miejsca, w których nie byliśmy? Proste, mózg składa sobie wszystko z klocków. Nie ma tym żadnej magii. Jeśli ktoś ma dobrą wyobraźnię na jawie, tym bardziej będzie ją miał podczas snu.


Spoiler:

Cóż, to prawda. Mi chodziło jednak o to, czego nigdy nie widzieliśmy i nie wyobraziliśmy sobie. Ale chyba Ty masz słuszność. Mózg sam składa nam co mamy widzieć. Tak cz tak - jest to niesamowite

pozdrawiam,
Gigsav



@down:
Dobra, koniec. Nie mam zamiaru skończyć z ostrzeżeniem na wejściu
Odchodzicie od tematu panowie.
Przykro mi panowie, ale nie wymyślę teraz niczego odkrywczego. Nie chcę napisać czegoś, co będzie po prostu kiepskie, a zakończenie fragmentu Mateusza nie podsuwa mi na myśl nic, oprócz kolejnej walki, których było już wystarczająco jak dotąd.
Oddaję swoją kolejkę. Napiszę nowy fragment w innym momencie.
To jak? BOUNCER w końcu napisze ten Swój fragment?

pozdrawiam,
Gigsav
miejmy nadzieję, że tak. Panowie, przez pewien czas odpuszczę sobie książkę Myślę, że skończyła mi się wena Nie znaczy to, że nie będę tutaj zaglądać
Oddaje kolejkę na razie mi nic nie przychodzi do głowy

No cóż, więc ja. Niebawem zabiorę się za pisanie
Szybki edit: Fragment będzie gotowy jutro w godzinach południowych ;]

pozdrawiam,
Gigsav
Więc teraz ja zamieszczę swoje wypociny

To genofragi ,ludzie właściwie już nie ,ADAM ich wyczłowieczył .Nie było czasu na walkę trzeba było uciekać pospiesznie wskoczyłem do batysfery i przekręciłem zardzewiałą wajchę , drzwi się zamknęły i zacząłem płynąć ,podróż nie była długa zanim się obejrzałem byłem w skarbie neptuna gdy drzwi się otworzyły, z przerażeniem ujrzałem na ścianie zwłoki związanego człowieka na ścianie, nad nim widniał napis ,,przemytnik’’ , ominąłem go powoli lecz na od razu przykuł moją uwagę martwy tatusiek, a nad nim dwa haki, on leżał powalony wśród gruzu .Przejście było zawalone do połowy więc wspiąłem się by przejść , wtedy katem oka zobaczyłem znany mi przedmiot wielka strzykawkę , która zapewne trzymała w swoich rękach siostrzyczka no nic-powiedziałem komuś najwyraźniej udało się go wykończyć . Poszedłem dalej. Gdy dziwi się otworzyły ujrzałem cień jakiejś osoby który tańczył na ścianie podszedłem bliżej a ten ktoś podskoczył do góry zanim podszedłem zobaczy kto to już go tam nie było jednak na ziemi zauważyłem zwłoki , w jednej ręce trzymające apteczkę a w drugiej karabin maszynowy zabrałem oby dwie rzeczy , przeszukałem ta martwa osobę i znalazłem tam 10 dolarów niewiele – pomyślałem , lecz czasem tyle wystarcza,. Gdy przechodziłem przez następne drzwi z sufitu zaczęły sie sypać róże spojrzałem do góry, zauważyłem zarys ludzkiej postaci która zobaczywszy mnie uciekła , korytarz był krótki przeszedłem przez trzecie drzwi i ujrzałem Uszatka z siostrzyczką

Przepraszam za pisownie i za nieodpowiedni dobór słów nie często pisze coś takiego
Nie pisz więcej, proszę.
Czy mógłbym wstawić tutaj jednak swój fragment, który zacznie się od końca fragmentu mateusza? Bo praca BOUNCER'a mnie trochę... onieśmiela...
Nie chcę być niegrzeczny, ale tyle błędów...

pozdrawiam,
Gigsav
Błędem było pisanie tego.
jeśli się nie obrazicie to napiszę po Gigsavie
Wybaczcie za tyle czekania. Wiem, że trochę przedobrzyłem, ale proszę. Oto jest Jak mówiłem, zacząłem od momentu, w którym skończył mateusz.

Teraz wszystko działo się w zwolnionym tempie. Na początek doliczyłem się dziesięciu tych… potworów. Biegli na mnie, jeden obok drugiego, potykając się o własne nogi. Trzymali w rękach łomy. Mieli obrzydliwe, pozaszywane, oszpecone twarze i… Zaraz… Przecież ja wyglądam tak samo. Więc dlaczego chcą MNIE atakować?
Na dalsze rozmyślenia nie było niestety czasu. Wydawało mi się, że słyszę tylko szaleńcze krzyki, słyszę swój oddech i… grę skrzypiec. Straszliwą, jakby graną przez amatora, który nie potrafi jeszcze utrzymać smyczka w ręku, melodię.
Strach zaczął we mnie narastać, gdy napastnicy byli oddaleni o kilka metrów. Ale cóż. Oto nadchodzi dzień, w którym polegnę, a pamięć o mnie zniknie, jak znika papier wrzucony do ogniska… Skąd znam te wszystkie słowa?
Nie mając już wiele do stracenia, omiotłem wzrokiem Pawilon Medyczny. Morsko-zielone barwy na ścianach, szklany dach, przede mną wielka tablica z napisem „Pawilon M dyczny”. „E” było urwane. Tablica świeciła się jasno.
I to było tyle. Czas powrócił do swojego normalnego toku, obrzydliwe potwory zaczęły uderzać we mnie kawałkami metalu. I ta melancholiczna gra skrzypiec…
Myślałem, że podczas swojej śmieci, życie przejdzie mi przed oczyma, abym mógł zobaczyć jak znalazłem się tutaj, w Rapture. Niestety. Jedyne co poczułem, to okropny ból głowy, która była uderzana jednocześnie przynajmniej pięcioma łomami, zawroty głowy. Opadłem na ziemię a powieki same się zamknęły. To już był koniec…

I znów jestem w barze. Jest bardzo gwarno. Ludzie śmieją się, stukają kuflami, rozmawiają. Siedzę na zydlu przy barku, a mocno zbudowany, wysoki barman podaje mi kieliszek wódki. Chcąc, nie chcąc, wołam:
- Hej, Diane!
Dopiero teraz zauważam, że zawołałem kobietę, wyjątkowo urodziwą. Już ją wcześniej widziałem…
Kobieta odwróciła się, jakby zaskoczona moim widokiem. Wstałem z zydle i podszedłem do niej. Rzuciła mi się na ramiona. Choć wiedziałem, że moje ciało działa same, a ja tylko władam umysłem, poczułem, że ta kobieta to moja miłość. Po chwili, wciąż trzymając mnie za ręce, odsunęła się.
- Jak się miewasz, James? – mówiła uśmiechnięta. Choć jej twarz była lekko oszpecona, to jednak niebieskie oczy i blond włosy, a do tego ten przepiękny uśmiech, zakrywały wszystkie wady.
- No cóż, dobrze. - Znów powiedziało moje ciało.
To dziwne. Dlaczego raz sam mogę nim operować, a teraz jestem jak widz? No tak, przecież nie żyję. Ale skoro nie żyję, to powinienem o tym wiedzieć? Sprawy stawały się coraz bardziej skomplikowane…
- A co powiesz na kufel piwa u mnie w pokoju.
I znów ten uśmiech.
- Och, niegrzeczny chłopak z pana, panie Cometh.
Lekko złapała moją koszulę i zbliżyła swoją twarz do mojej. Teraz nie widziałem już niczego. Nie widziałem stolików za mną, pięknej gry świateł w barze, biesiadników. Nie słyszałem szafy grającej, rozmów i śmiechów. Cały ja, cały mój świat skupił się na jednej osobie. Na niej. Utonąłem w tej niebieskiej głębi, w tym morzu. Płynąłem wraz z innymi rybami, tak mi bliskimi. Słyszałem przepiękną muzykę. Lekka gra na fortepianie i skrzypcach. Wszystko komponujące i równoważące się perfekcyjnie.
Kiedy w końcu „wyszedłem na brzeg”, byliśmy razem w pokoju. Mały, pomalowany na czerwono pokoik z jednym, okrągłym okienkiem, lampą sufitową i dużym, miękkim łóżkiem. Właśnie siedziałem na jego brzegu, a ona na moich kolanach. Swoimi smakującymi wiśnią, miękkimi jak wata ustami dotykała moich. Czułem, że ją kocham. Nie pragnąłem tylko z nią spać. Pragnąłem być całe życie. Powolne, lekkie pocałunki zamieniły się w namiętny taniec uczuć. Zdążyłem powiedzieć: „Kocham cię”.
Jestem James Cometh…
I wszystko znikło…
Nie, nie, nie, nie, nie. To pierwsze co pomyślałem po przebudzeniu. Tak, przebudzeniu. Nie byłem martwy. Byłem żywy. Byłem żywym Jamesem Comethem…
- Diane! – krzyknąłem nagle, gwałtownie unosząc głowę. Nie mogłem się jednak podnieść. Teraz zdałem sobie sprawę ze swojego położenia.
Na pewno byłem przywiązany. Moje ciało było rozciągnięte „na gwiazdę”, a ręce i nogi skrępowane grubym sznurem. Leżałem na…
Spojrzałem.
Kawałku metalu. Zaraz, zaraz. Ja jestem w powietrzu! Tak, wiszę! Inne liny, wbite w sufit, utrzymają mnie i ten kawałek stali w powietrzu. Chwila. Lina jest zaczepiona o jakąś korbę. To oznacza, że w każdej chwili mogę zostać opuszczony i podniesiony, ale przez kogo i gdzie?
Po tej myśli dreszcze przeszły mi po plecach i całym ciele. Widziałem sufit tylko dlatego, że odbijała się na nim mozaika podświetlonej wody, mogącej znajdować się tylko pode mną. W jakimś zbiorniku.
Nagle wszystko wróciło do normy. Nie wiedziałem nawet, że dotychczas byłem otumaniony. Zacząłem słyszeć wodę, zacząłem zdawać sobie sprawę z powagi sytuacji, zacząłem trzeźwo myśleć. Niewątpliwie znajdowałem się w małym pomieszczeniu. Było zbudowane z betonu, ale w znacznej części pokrywała je pleśń. Zielona, śmierdząca pleśń.
Nie zauważyłem więcej szczegółów, bo nagle drzwi przed moimi nogami się otworzyły. Wywnioskowałem to oczywiście po nagłym wpadnięciu do pomieszczenia światła oraz trzasku. Kątem oka ujrzałem człowieka. Poruszyłem się gwałtownie.
- Wypuść mnie stąd! – ryknąłem.
Mężczyzna stał przez chwilę nieruchomo, po czym zatrzasnął drzwi.
Opadłem zrezygnowany.
- Witaj, Jamesie Cometh – głos wydobył się z głośników gdzieś w rogu pomieszczenia. – Mamy nadzieję, że w tej chwili powiesz nam co się stało tej nocy w barze? Mój pracownik powiadomił mnie, że już nie śpisz. Ale gdzie moje maniery. Jestem…
- Nie obchodzi mnie kim jesteś! – nie chciałem tego powiedzieć. Głos sam wydobył się z moich płuc. – Masz mnie stąd wypuścić w tej chwili!
- Nie, nie, nie. Najpierw POWIEDZ! – mężczyzna zabrzmiał bardzo groźnie. Nie żartował. Ale… co ja mu miałem powiedzieć?
- Nic nie wiem! – krzyczałem dalej, rozglądając się po pomieszczeniu w poszukiwaniu niczego. – Straciłem pamięć!
- Marna wymówka.
W jednym momencie korba zaczęła wydawać szczękaty odgłos, a chwilę potem szybko zacząłem lecieć w dół. Przebiłem lustro wody, uderzyłem o dno. Było płytko, ale jednocześnie na tyle głęboko, by całkowicie zakryć lezącego człowieka.
Wpadłem w panikę, więc połowę powietrza straciłem już na starcie. Zacząłem szamotaninę. Z niewiadomych przyczyn już wiedziałem, że uścisk zmniejsza się pod wpływem wody. Niestety węzły na moich członkach nie puściły ani trochę, a nawet wydawało mi się, że jeszcze bardziej zacisnęły. Co więcej - zawiódł tonik.
Czułem jak uchodziło ze mnie życie. Sekunda po sekundzie, bąbelek po bąbelku. Musiałem… bąbelek po bąbelku… Rytmicznie, jak muzyka grana na fortepianie. Pam… pam… pam… zgrzyt!
Korba znów zaczęła kręcić się intensywnie, a ja znów powędrowałem na powierzchnię. Energicznie wciągnąłem świeże powietrze. Och, jakież piękne uczucie! Wypuściłem nosem wodę, która napłynęła mi do zatok. Ta świeżość, ta radość… one nie trwały zbyt długo.
- Co się tam stało?! – wrzeszczał dalej mężczyzna.
Poczułem, że się trzęsę, zaczynam płakać.
- Naprawdę nie wiem! – krzyknąłem rozpaczliwie.
- Aaaach!
Dźwięk korby, szybko przewijająca się lina i znów woda. Nie!
Teraz nie miałem już szans na przeżycie. Zacząłem się miotać, szamotać, napinać. Myślałem o sobie, o swoim życiu, o Diane… Och, ma miłości! Gdzie teraz jesteś?! Dla ciebie wygrałbym największe kompozycje świata, dla ciebie! Dla twoich ust, rąk, oczu, dla twojego ciepła! Jesteś mi tak obca, a jednocześnie tak bliska! Och, ma…
Nie, ciągle żyłem i znów ruszałem ku powierzchni. Teraz poczułem, że już tam, na dnie, z moich oczu pociekły łzy. Oddychałem szybko, głęboko, nierytmicznie. Świeże powietrze! Czuję się jak natchniony nowym duchem! Muzyko, graj!
- Dosyć tego! – zagrzmiał głos w radiu. – Trudno. Nie dowiem się od ciebie, dowiem się od kogoś innego. Dowiem się od Diane McClintock!
To, co chciałem powiedzieć samo wydobyło się z radia.
Huk wyważonych drzwi i krzyk:
- Nein!
Strzał. A przynajmniej dźwięk strzału. Jęk rozpaczy. I cisza.
Leżałem na kawale metalu, cały przemoczony, zmęczony. Muzyka, James Cometh, Diane, niemożliwe!
I ten znajomy dźwięk. Ten znajomy dźwięk otwierających się ze skrzypem drzwi. Ktoś do mnie podbiegł. Poczułem, że węzeł po węźle przestaje mnie krępować. Niezdarnie zsunąłem się z kawałka stali i upadłem na ziemię, na kolana. Podparłem się ręką i zacząłem ciężko dyszeć. Jeszcze ciężej niż podczas swoich tortur. Ktoś chwycił mnie za ramiona i pociągnął do góry. Ujrzałem kobiecą twarz. W pierwszej chwili pomyślałem, że to ona, moja miłość, ale nie. Ta kobieta miała dość gładką twarz, długie, brązowe włosy. Ubrana była w biały fartuch lekarski. Z jednej z jego kieszeni wystawała kolba pistoletu.
- Nic ci nie jest? – zapytała. Miała wyjątkowo obcy akcent… Niemiecki?
- N… nie – odpowiedziałem słabym głosem. Kobieta uśmiechnęła się.
- Jestem doktor Tenenbaum. Na razie tyle wystarczy. Musimy się spieszyć. Niebawem pojawi się tu pewnie… Och, nieważne! Wytłumaczę ci po drodze. W każdym razie trzymaj się mnie.
- Gdzie… Gdzie jesteśmy? – znów zapytałem.
- W dalszym ciągu w Pawilonie Medycznym. No dalej, ruszaj się!
Wyszedłem z małego pomieszczenia, sali tortur. W głowie wciąż miałem nuty, swoją osobowość i Diane…

Jeśli komuś "się chce", niech wytknie błędy, bo pomimo "skanu" po zakończeniu pracy, jakiś trafić się mógł

pozdrawiam,
Gigsav



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  Książka
WoM2 - Wszystko o Metin2